Anna płacząc zajechała do Karlina, a Julian, który z wesołą twarzą i cygarem w ustach wyszedł na jéj spotkanie z Albertem, przeląkł się zmienionéj twarzy.
— Co to jest?... — zawołał — miałożby jakie nieszczęście spotkać nas w Szurze?...
— Nie, mój drogi, nie! — cicho szepnęła siostra — Pola, biedna Pola umarła...
Spojrzała na niego, Julian drżał cały i chwytał rękami o coby się oparł.
— A! — zawołał nieprzytomny, zapominając o otaczających — ja-m ją zabił!... ja-m ją zabił!...
Te słowa dziwne, niezrozumiałe w początku dla siostry, gwałtownie zmartwiły prezesa, który porwał synowca i despotycznie pociągnął go za sobą, dając znak Albertowi, aby mu dopomagał. Tajemnica, tak dobrze dotąd chowana, wydała się naostatku... szczęściem siostra tylko, stryj i jeden obcy byli świadkami wykrzykniku Juliana.
Prezes, który czuł, że ciężar téj śmierci i jego sumienie przygniata, bolejąc nad Julianem, nie odstąpił go na chwilę; ale rozpacz Karlińskiego w pierwszéj chwili tak gwałtowna i niepokonana, że dla niéj o ludziach zapomniał, nie miała charakteru trwałości; przewidziéć było łatwo, że wybuchnąwszy przygaśnie. Nazajutrz z panem Albertem wyprawiono go w sąsiedztwo, na polowanie, w odwiedziny i Julian dał się pociągnąć posłuszny; w tydzień zawieźli go do Sytkowa obawiając się, by wieść jaka nie doszła uszów Zeni. Prezes uprzedził go nawet, tłómacząc braterskiém przywiązaniem smutek biednego Karlińskiego. W dobrém, ale miękkiém sercu młodego człowieka na chwilę wyciskało się wrażenie głębokie, ale wkrótce czas leczył ranę i śladu jéj nie pozostawało. Julian płakał i wzdychał, chodził do ogrodu, wylewał się ze swoim żalem i zgryzotą przed prezesem, a stryj tak umiał przeszłość wystawić chłodno, powszednio, prozaicznie, że powoli sprowadził go z drogi i popchnął znowu ku Zeni, lecząc miłość miłością, jeśli się tamto przywiązanie tak wielkiém imieniem nazwać mogło...
Inaczéj bolał Justyn, który do domu w Horach nie wrócił i znowu w Szurze pozostał; jego cierpienie leczył pan Atanazy wiarą, modlitwą i poważnemi słowy; nie przymuszał go zapomniéć, ale wskazywał obowiązek życia i słodycz pewną w tym węźle, łączącym tak silnie z drugim, lepszym światem. Nie bronił Justynowi iść i błądzić po lasach znowu i wybiegać aż na cmentarz w Horach, gdzie dnie całe u mogiły przepędzał.
Nierychło postrzegł dopiéro poeta, że cios, co mu serce zakrwawił, otworzył w nim nowe źródło myśli i poezyi; boleść jego stała
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/513
Ta strona została uwierzytelniona.