Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/514

Ta strona została uwierzytelniona.

się natchnieniem; przeszedłszy przez ogień próby lepiéj zrozumiał świat, goręcéj go ujął i wyśpiewał. Wspomnienie Poli stało się dlań życia skarbem; nie pozwolił nic poruszyć w domu, który tak pozostał, jak go zmarła rzuciła, czasami przychodził tam Justyn i usiadał na długie godziny dumania przy cichym jéj fortepianie, na którym pył pokrył rozrzucone nuty, w ciemnéj izdebce, w któréj na łóżku skonała... u zasłanego dywanem tapczanu, wkoło którego poschłe zostawiono kwiaty.
I wyżył! Bóg często lekarstwo zsyła w samym choroby zarodzie; tak z nim było: żal przy życiu go trzymał... Wrócił Justyn do dawnego sposobu życia, przebiegając wioski, przysłuchując się głosom pieśni i przypatrując naturze; cień Poli towarzyszył mu wszędzie, a we snach widział ją codzień, białą, czystą, uśmiechniętą, wyciągającą doń rękę z obłoków i wabiącą w swoje światy. Julian tylko widoku znieść nie mógł i unikał, a ilekroć przyjeżdżał do Szury, uciekał w pole i lasy, żeby się z nim nie spotykać.
Tak dopełniło się w nim zawodem i bólem życie, któreby było pozostało bez nich niepełném; one otworzyły w sercu jego nowe źródła, oczom dały nową siłę, duszy — hart potężny, zmężniły go, wzmocniły, podniosły. Nigdzie świat zrozumialszym nie ukazywał się oczom jego, jak na mogile żony, na któréj Justyn sadził kwiaty i drzewa własnemi rękoma i pielęgnował kryjomo. Czasem razem z panem Atanazym odbywali tę pielgrzymkę cmentarną, a starzec wówczas rzucał kij i księgę, z wychowańcem razem okopując, przesadzając, podlewając i krzątając się jak dziecię. Ta wierność mogile śmieszną była dla pospolitych ludzi, ale dla nich obu większą w sobie mieściła przyjemność, niż obcowanie z żywemi.

LXVI.

Karlinowi znowu uśmiechały się nadzieje; Albert był już narzeczonym Anny, a Julian zajęty ożenieniem swojém, powozem i końmi, całkiem o Poli zapomniał. Prezes leczył go ze smutku, zresztą wcale nie zagrażającego, żartując, bo utrzymywał, że jak zimna woda leczy wszystkie prawie choroby ciała, tak szyderstwo pomaga przeciw niemal każdemu strapieniu. I przyznać potrzeba metodzie prezesowskiéj, że ten sposób leczenia bardzo się powiódł na synowcu, który po niejakim czasie ze smutku przeszedł do smętku, do tęsknoty, do apatyi, a nareszcie do półuśmiechów i nieopatrznego wesela. Przyczyniły się do tego zajęcia, chwili przedślubnéj właściwe, które szczęśliwie uwagę jego zwróciły ku fraszkom. Potrzeba było smakownie i po pańsku wystąpić na przyjęcie panny Gerajewiczówny, która przybywając z muzeum sytkowskiego, mogła być