bardzo wymagającą. Urządzono więc dla niéj apartament, pełen pamiątek i osobliwości, sprowadzono Pleyela, trochę nut, orgueharmonium, ażeby z żywiołu muzykalnego nie zupełnie ogołoconym dom zastała. Julian mocno się krzątał około dobrania barw liberyi, powozów, koni i uprzęży, które z Warszawy sprowadzono, wytkano pasy herbowne, pokupowano blachy i wiele było kłopotu, nim to wszystko uznano zadowalającém. Szukając jednego kasztanka do cugu, Bornowski sześć tygodni peregrynował, nim przyprowadził kulawego i spleczonego, który się na nic nie przydał. Julian z stoicką odwagą rzucił się w ten odmęt przygotowań i wypłynął na ląd zwycięsko... nawet pan Albert pochwalił to, co zrobiono.
Wesele było, jak się domyślacie, wspaniałe. Hrabia, pomimo oszczędności zaskórnéj, usiłował godnie wystąpić i oddawał sobie sam tę sprawiedliwość, że nigdy okolica nic podobnego nie widziała. Nie brakło ani fajerwerku z cyframi i herbami nowożeńców, ani mnóstwa niespodzianek dosyć podejrzanego smaku, ale bardzo pokaźnych. Zeni, choć trochę ją coś doszło o Poli, nadąsawszy się na przyszłego męża, który łatwo się przed nią potwarzami złośliwego świata wytłómaczył... wspaniale mu przebaczyła winę i wesoło dość skoczyła na kobierzec perski, z którego zeszła panią na Karlinie Karlińską.
Stary Gerajewicz płakał jak bóbr, ciesząc żonę, która także obfitemi zalewała się łzami, bolejąc, że Zeni tak jeszcze jest młodą!!... ale pomimo to, oboje potém wieczorem ulegając usilnym prośbom gości, grali na skrzypcach i harmonice i rzęsiste zebrali oklaski. Gerajewicz wykonał duo z wiolonczelą, a pani dwa śpiewy z Oberona; nie mówię już o kwartecie, który dnia tego trzy razy z równém powodzeniem dawał się słyszéć w wielkiéj sali dla nienasyconych słuchaczy, Sumak, wiolonczelista, posługujący w kredensie i trochę napiły, napozwalał sobie małych wybryków, ale te przeszły niepostrzeżone, gdyż Oberhill przeczuwając to, wzmacniał partyę skrzypcową i fantastyka zagłuszał. Nie licząc drobnych i małoważnych niepowodzeń, których niepodobna uniknąć w wielkich uroczystościach, uczta weselna z illuminacyą chińską kolorową w ogrodzie i ogniami bengalskiemi całkowicie się powiodła. Fajerwek kilku tylko widzów mniejszéj wagi poosmalał. Ale po cóż tam leźli gbury?
Nazajutrz, na wielkim balu danym w Sytkowie, na który sproszono sto kilkadziesiąt familij, Zeni wystąpiła w starożytnych klejnotach domu Karlińskich, ofiarowanych jéj przez męża przy cukrowéj kolacyi, o których stary Gerajewicz namiętnie lubiący cyceronować, rozpowiadał z kolei wszystkim gościom na ucho, że kosztowały swojego czasu przeszło dziesięć tysięcy czerwonych złotych,
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/515
Ta strona została uwierzytelniona.