że wielki szmaragd, stanowiący spięcie, pochodził z daru od jakiegoś sułtana i dany był posłującemu do Stambułu Karlińskiemu i t. d. i t. d.
Zatruło te dwa piękne wieczory prawdziwe nieszczęście, które nawet stary Gerajewicz tak wziął do serca, że przy wieczerzy dnia następnego nic jeść nie mógł; tańcujący obalili półkę z etruskami, która padła ofiarą wraz z szacowną wazą japońską, stojącą na górze... Szkodę otaksowano zaraz na trzysta dziewięćdziesiąt i pięć czerwonych złotych.
Spytać mnie jeszcze macie prawo państwo o życie późniejsze Juliana z panną Zeni Gerajewicz, ale któżby się go nie domyślił?... Żyli nade wszystko niezmiernie przyzwoicie; pieszczone dziecko nie miało szczęściem żadnych namiętnych pragnień, popisywało się z muzyką, wyzywało pochwał, do których przywykło, lubiło salon i towarzystwo, napierało się podróży... ale nie pragnęło nic więcéj, a że Julian był także dobrém, potulném stworzeniem, mięciuchném i powolném, nie przeciwił się jéj nigdy, brak silnego przywiązania płacił niezmierną grzecznością i nadskakiwaniem, żyli więc dosyć szczęśliwie i zgodnie. Wprawdzie nie daléj jak w lat dwa po ożenieniu, Karliński często wychodził niby do gospodarstwa i bawił w jakiémś domostwie w miasteczku, gdzie, jak wieść chciała, mieszkała jakaś jego ulubienica, dawna żony służąca, wesołe, chichocące dziewczę czarnookie i czarnobrewe... ale o tém jeden tylko może prezes wiedział i nie miał za nic zdrożnego, że synowiec poszedł w jego ślady. Przeniesiono nawet późniéj Fanny do dworku pod zamkiem, ale wkrótce potém poszła za mąż za aptekarza, i Julian niedługo tęskniąc, osadził na jéj miejscu drugą podobną.
Charakter tego człowieka, który energicznego występku popełnić nie mógł, bo doń siły nie miał, składał się z dronych cnotek towarzyskich i mnóstwa wadek znośnych, cichych, maluteczkich, a nawet przyjemnych, bo go dla drugich także wielce pobłażającym czyniły. Julian lubił wesołą rozmowę, dobre cygaro palące się ochoczo i ciągnące łatwo, wino stare, stół wytworny, kobiety uśmiechnięte i nie srogie, książki lekkie i wielkiemi drukowane literami, ludzi pobłażających i nienaprzykrzających się prośbami, a nadewszystko próżnowanie, urozmaicone rozrywkami i przeplatane odpoczynkiem. Gdy mu wypadkiem przyszło chwilę dłuższą popracować, posiedziéć, ponudzić się i zażenować, narzekał na życie, jakby go największe spotkało nieszczęście, dostawał spazmów i bólu głowy. Pod względem umysłowym miał pojęcie łatwe, rozsądku wiele, wymowę płynną i dowcip paradoksalny; ale u niego mowa nie pociągała za sobą przekonania, a sąd nie wpływał na czynności. Mówiło się co innego, myślało inaczéj, robiło, co łatwiéj i dogodniéj,
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/516
Ta strona została uwierzytelniona.