jedno nie przeszkadzało bynajmniéj drugiemu. Z każdym gotów był rozprawiać, jak kto chciał, znajdował argumenta na poparcie wszystkiego, obronę wszelkiéj czynności, uniewinnienie każdego sposobu widzenia, ale nazajutrz i wprost tamtym przeciwne zdania zdawały mu się równém prawem przypuszczalnemi, na równi w prawach obywatelstwa... W okolicy lubiono go bardzo i nie nazywano inaczéj, tylko kochanym Julianem; nie było bowiem grzeczniejszego, weselszego, milszego człowieka, choć w rzeczy ani przyjaźni, ani żadnego społeczeńskiego obowiązku nie brał naseryo.
Miły ten człowiek w końcu, gdyby nie kucharz Francuz, nie karty, nie wycieczki w okolice, nudziłby się może w domu, ale nikt znowu lepiéj nad niego zabawy wyszukiwać i urozmaicać nie umiał. Miał zawsze pod ręką różne sposoby zabicia czasu i mordował tak godziny przylatujące doń z uśmiechem, że po nich śladu nie zostawało. Prezes, potrosze Gerajewicz, trochę żona gospodarowali za niego, Pan Bóg się jakoś słabością opiekował, i Karlin do dawnéj powracał świetności; Gerajewicze bowiem dali po córce pół miliona gotówką i płacili procent od drugich pięciukroć.
Emil żył przy bracie, ale po odjeździe Anny, Julian codzień cięższy, mniéj się nim coraz zajmował; siedział biedak na górze z Antonim, lub pod lipami w ogrodzie, rzadko okazywał się w salonie, gdyż Zeni się go obawiała; pocichu jeździł do Żerbów, miano nawet myśl posłać go do Warszawy; ale prezes uznał to całkiem zbyteczném. Na chwilę przebudzony umysł jego usnął znów, nie podsycany do życia żadnym silniejszym pokarmem, Emil pozostał dzieckiem, osmutniał, zdziczał; nareszcie dnia jednego przeziębiwszy się w ogrodzie, zapatrzywszy w chmury, umarł niespodzianie z jakiéjś gorączki, nie mając pojęcia niebezpieczeństwa, w którém zostawał. Greber przyjechał zapóźno... Żeby Julianowi i żonie jego nie robić przykrości, stary Antoni nocą wyprowadził ciało jego do cmentarzowéj kapliczki i sam ubogim zajął się pogrzebem, na którym z obcych jeden był tylko Aleksy. Prezes nie kazał się wcale wysilać na uroczyste chowanie ciała, i złożono je pocichu w sklepie familijnym, w czarnéj sosnowéj trumience.
Julian zajęty bardzo obijaniem nanowo mebli, w tydzień się dopiéro o śmierci brata dowiedział, i to przypadkiem posławszy po starego Antoniego, który dawniéj tapicerował; żona jego, piękna Zeni, na któréj zawsze głuchoniemy przykre jakieś bardzo czynił wrażenie, niezbyt się wysilała na pociechy po stracie, a prezes otwarcie mówił, że Emilowi śmierci najwięcéj życzyć było potrzeba i dawno Bóg się nad nim ulitować był powinien. Parę pokojów Emila, których nadzwyczajna okazała się potrzeba, oddano starszéj garderobianie Zeni, która się w nich natychmiast z gitarą i dwoma
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/517
Ta strona została uwierzytelniona.