do swojéj pani, jak mogli i umieli, dogadzali jéj żądaniom, często najdziwaczniejszym. Stary Maciej, niegdy stangret, póki było czém powozić, późniéj fornal, nie myślał już nawet powracać do Siekierzynka, choć tam braci i zgrzybiałą matkę zostawił. Czuł się w obowiązku służyć pani i paniczowi, dopóki sił stanie, bo ich kochał jak rodzinę swoję. Był to jeden z tych ludzi, co się przywiązują do panów jak do rodziny i gotowiby im zapłacić, byleby od siebie nie odpędzili. Stary był poczciwy ale gdera wielki, tak, że nieraz i nieboszczyka pozwalał sobie w żywe oczy nudzić i czynić mu wymówki, zresztą z najlepszego serca pochodzące. Skarbnikowicz z uśmiechem znosił starego sługi nauki, a wdowa zawsze je odpłacała kielichem wódki i podwieczorkiem. Maciej był bardzo poważny, z dumą pielęgnował długi wąs szpakowaty, który trochę czernił i do góry podkręcał, czoło miał zmarszczone, twarz posępną, wejrzenie groźne, a ktoby go nie znał, wziąłby go za złego i popędliwego człowieka. Tymczasem nie było poczciwszéj duszy a większego gaduły, i byle mu się dano wygderać, nagadać i nawyrzekać dowoli, więcéj nie żądał. W braku ludzi gadał do swoich koni głośno, a w ostatku sam do siebie, a nigdy inaczéj jak spluwając i wymówki czyniąc surowe. Maciej miał jeszcze i tę wadę, że używanie tabaki i robienie jéj uważał za wielki i ważny obowiązek, który szedł przed wszystkiemi innemi; nie trzeba go było zaczepiać, gdy tarł ją, ani lekceważyć, gdy nią traktował. Pewien był bowiem, że jego sposób robienia tabaki przewyższa wszystkie znane zapachem, smakiem, kalibrem, kolorem i, jeśli raczył zażyć cudzéj, to tylko, by się wzgardliwie nad nią uśmiechnąć, a swoją potém pocieszyć. Sławnego tego wiercenia cudownego proszku, nauczył się był od bernardyna kwestarza i krył się z nim, jak z największym sekretem. Wszyscy słudzy w Siekierzynku szanowali go bardzo, a w drodze teraz rej wodził i z niezmierną powagą nieustannie coś pod nosem mrucząc, wywijając batogiem, gadając do koni różnemi głosami, popędzał trzy chude szkapy, które biedną wdowę do Lublina dowieść miały.
Niekiedy odwracał się do swéj pani z jaką perorą, lub dla zgromienia Doroty, na którą równie jak na konie zły humor swój spędzał; a na wszystkie żale pani i dziecka, ofiarował jako jedyny specyfik tabakę, którą i małego Tadeuszka gotów był poczęstować.
— Spać się chce dziecku? a no niechby panicz sprobował bernardynki, to i sen odejdzie! — Jeść się chce? podawał różka, pić? różka; słowem na wszystko miał odpowiedź: różek i tabakę. Ale nie dziw, bo Maciej tabakę uważał za lekarstwo od wszelkich chorób i dolegliwości; od febry dawał tabakę swoję w wódce, od bólu głowy tabakę, rany posypywał tabaką, słowem radził ją wszyst-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.