to dobre i poczciwe dziecko, dlaczegożbyś jéj za córkę przyjąć nie chciała? dlatego tylko, że nie wiemy, kto był jéj ojcem i matką?
Pani Drabicka słuchała z wielką uwagą, zżymnęła parę razy ramionami i usiadła.
— Gadaj sobie, co chcesz — odezwała się — jużciż ludzie się śmiać z nas będą... ty wiesz, co o niéj mówią?
— Ludzie się ze wszystkiego śmieją — odparł Aleksy — ale któżby się tym śmiechem i strachem ich szyderstwa kierował, kochana matko?
— Jasiowi to z głowy wywietrzeje.
— Nie... patrzę i widzę, że ją szczerze kocha, a Madzia płacze dnie i noce... nie bądźmy, kochana matko, okrutni, i otrząśnijmy się z fałszywego wstydu...
— Ja-m już stara — odpowiedziała z czułością Drabicka — mnie już nie przerobicie, przykro-by mi było, żeby mój Jan wziął sierotę bez imienia, bez opieki, bez rodziców i bez grosza... zresztą, dziéj się wola boża! ty tak mówisz, mój Aleksy... róbcie, co chcecie, ale mi nie kaźcie cieszyć się z tego...
Aleksy pocałował rękę matki, która go uścisnęła w milczeniu.
— Dziej się wola boża — dodała — jeśli ta Madzia tak do jego szczęścia potrzebna... nie myślałam, żeby Janek tak się do niéj przywiązał, a i moja w tém wina, żem tego wcześnie nie potrafiła przewidziéć...
Były jeszcze trudności o to, gdzie państwa młodych, gdy się pobiorą, posadzić, jak tu na wesele wystarczyć; ale poczciwy Aleksy ułatwił wszystko odstępując im swego mieszkania, a sam do niemiłéj na folwark przenosząc się izdebki. Jaś mało nie oszalał i jak długi rzucił się do nóg matki, która pokiwawszy głową i pogroziwszy, więcéj się do niczego mieszać nie chciała; wysłał zaraz brata do pani Celestynowéj. Wdowa domyśliła się, o co chodziło, ale udawała zadziwioną i robiła zrazu trudności, nie chcąc się rozstać z wychowanką. Nastąpiła przecie w dni parę zgoda uroczysta i zaręczyny, a rozczulona Butkiewiczowa sama z własnéj woli Madzi zapisała część swoję, zostawiając na niéj dożywocie.
Był to ostatni wypadek, w którym Aleksy czynny miał udział; reszta jego życia spłynęła w odosobnieniu, milczeniu i myślach bezpłodnych. Nie mógł i nie umiał wziąć się do niczego, a gdy mu samotność zbyt przykro ciężyła, szedł do Justyna, do starego Junoszy, i z niemi kilka dni, więcéj oczyma niż usty rozmawiając, przeżywszy, znowu powracał do Żerbów, do swoich drzewek i książek.