Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

widzę!... Zresztą to się pokaże, gdy no tylko podjedziemy. A nu razem dzieci!
I smagnął po koniach.
— Powoli, proszę cię, powoli — odezwała się wdowa.
— E! co to darmo aprendować — rzekł woźnica — czy powoli czy prędzéj, dojechać trzeba, a jak zmierzchnie w ulicach, jeszcze co z wozu od tego gapia Andrzeja skradną. Trzeba ruszać i po wszystkiém, prawda Doroto?
— Jedź no, jedź, nie gadaj! — szepnęła sługa poglądając na panią....
— Czemu nie gadaj? — rzekł Maciej — hę? cóż to, myślisz mi gębę zamknąć, żebyś tylko sama mełła językiem? czemu nie gadaj? owszem gadać będę. Otóż masz, jest nasz dworek, ot ten, co to go widać, jakby wyglądał z-za parkanu wylazłszy trochę, dwa okna z drugiéj strony, a studeńka... Masz tobie, u nas bo niéma studni! omyliłem się... wiu! płocka! szpak wyciągaj! Andrzeju, nie zostawaj! słysz! a jak wjedziemy do miasta, pilnuj fury z tyłu, żeby cię nie okradli, bo broń Boże szkody, jak mi Bóg miły, sam ci wlepię...
Koło uderzyło o kamień, a Maciej począł kląć kamienie.
— Oj to lud! to lud! a nie zdjąłby to kto z drogi kamienia! nie! jadą, koła psują, a nikt nie odtoczy! hultaje! próżniaki!
— A czemuż ty tego nie zrobisz?
— Albo to ja tutejszy? — odparł Maciej — jak wasannie pstro w głowie, co to do mnie należy? Ale ja z dawna znam Lubelczyków, o! próżniaki! próżniaki...
I jechał daléj, aż się do bram zbliżyli, i krętą uliczką na Winiary zawrócił Maciej.
Wdowa, wpośród ciżby żydowstwa i gwaru miejskiego, zupełnie straciła głowę, spuściła oczy, objęła dziecię ciekawie poglądające na wszystkie strony i zdała się na sługi z wyszukaniem dworku, do którego wprost zajechać mieli. Maciej podniósł się z siedzenia i począł pomiędzy brykami, furami, piechotnemi, straganami i ławkami przekupniów wywijać z niepospolitą zręcznością, odzywając się głosem i batem, polegając na swéj pamięci, że do dworku trafi. Ale niestety! lat pięć jak nie był w Lublinie, zmrok nie dozwalał uliczek rozpoznać i wkrótce wjechali tak na ogromne urwiste śmiecisko, że daléj nie było już gdzie ruszyć.
— Otóż jest! zbłądziłem! oczywiście zbłądziłem! no! potrzeba będzie zawrócić. Nigdym się tego nie spodziewał. Ale musimy być niedaleko dworku, tylko że omijając tego żyda wisielca, wziąłem się bardzo wprawo.
Nie było sposobu inaczéj zawrócić, aż cofnąwszy wózek, co nawet z pomocą Andrzeja niełatwo przyszło, tymczasem żydzi oto-