czyli przyjezdnych, a Maciej skorzystał z tego, wypytując o dworek Siekierzyńskich. Ale nikt o nim nie wiedział; pojechali więc nazad, pobłądzili znowu, i stangret w ostatku dawszy lejce Dorocie, a Andrzejowi przykazując wozu i taradajki pilnować, poszedł na zwiady.
Mrok tymczasem zapadał, a w ciasnych uliczkach pełnych żydowstwa i hałastry, wdowa z obawą pozostać musiała. Jaki taki przechodzeń zastanawiał się, zbliżał i podróżnym przyglądał; Maciej tymczasem poszedłszy, jak w wodę wpadł... W początku słychać było nieopodal jego gderanie na żydów, których łajał, że w Lublinie mieszkając, o dworku Siekierzyńskich nie wiedzieli, potém ucichło zupełnie, noc czarna zawisła nad głowami zabłąkanych, w ulicy zrobiło się pusto, i konie łby pozwieszawszy, zdrzemały się stojąc, a wdowa modliła się, a Tadeuszek ziewał i jeść prosił.
Macieja nie było i nie było... chciała Dorota posłać za nim Andrzeja, żeby tymczasem choć do gospody jakiéj zajechać, pókiby swojego dworku nie wyszukali; ale któż go wié, gdzie się podział? Potrzeba było stać cierpliwie i czekać.
Dobra tak upłynęła godzina, zegar wieżowy w oddaleniu wybił dziewiątą i okna domków jedne po drugich oświecały się, zwiększając ciemność w ulicy. Siekierzyńska płakała. Tadeuszek drzemać zaczynał, a Dorota klęła Macieja.
Naostatek chód zdaleka dał się słyszéć i hukanie, jak w lesie, Andrzej na nie donośnym głosem odpowiedział, aż mieszkańcy dworków zdumieni, głowy do okien poschylali, i Maciej ukazał się przed końmi, klnąc, na czém stał świat.
— A! to ludzie, żeby ich pioruny jasne! bestye! niegodziwcy! łajdaki! jakto, żeby nie wiedziéć o dworku Siekierzyńskich!... Jeszcze głupi, kiedy go częstuję tabaką, on mi powiada, że nie zażywa, osły, powiadam!
— Ale znalazł-żeś dworek?
— Idź-no sprobój, poszukaj sama! wszędobylska!
— No to zajedźmy do gospody jakiéj tymczasem, mały chce jeść, pani płacze.
— A ktoż ci mówi, że dworku nie znalazłem, długowłosą i wszędobylska? — rzekł stangret.
— No, to jedźmyż prędzéj.
— Tak! tobie tylko wiu! i jedź! a kiedy ci powierzyłem lejce! toś nie uważała, że gniada wzięła je pod ogon, kasztanowata zastąpiła, a szpak się wykiełznał! Otóż co to kobiecie dawać lejce, to tak jak tabakę na ziemię sypać.
— Macieju! jedź, proszę cię! — rzekła cicho wdowa.
— Zaraz, jaśnie pani, tylko poładuję, zaraz; stąd do naszego
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.