— Otóż nie! wy sobie ruszajcie na pustą stronę sami z dziećmi — zawołał Maciej — a jéjmość zajmie wasze mieszkanie.
— O! zapewne! jakby to łatwo z dziećmi i z gratami na rozkazanie się wyprowadzić w mig... Niech jéjmość idzie do mnie, a jutro poładujemy się jakoś.
Nie było co robić, musiano przejść do przekupki, któréj odarte dzieci powytrzeszczawszy oczy, z kątów poglądały ciekawie na przyjezdnych. Maciej tymczasem poważnie zaświeciwszy łojówkę, poszedł na przeciwek oglądać pokoje pańskie. Ale jakże je znalazł! Okna były powybijane, podłogi powyrywane, ściany wilgocią przesiąkłe i pleśnią porosłe, z sufitu ciekło, piec leżał w gruzach, a po suchych kątach spoczywały worki różne, węzełki i sprzęty. W drugiéj izbie zrobiła sobie przekupka śpiżarnię, a w trzeciéj trzymała świnie i kury.
Napróżno starała się uniewinnić, gdyż Siekierzyńska jéj nie słuchała. Dorota zajęta była dzieckiem, a Maciej powróciwszy, prawił zajadle kazanie, zażywszy tabakę i zapomniawszy zupełnie o koniach.
Nazajutrz musiano sprowadzić majstrów, kryć, bielić, murować, łatać i wyporządzać, a przekupka poczęła się, łając i klnąc, wynosić do sąsiadki. Dworek Siekierzyńskich stał na wysokim pagórku gliniastym; otaczał go ogródek niewielki i podwórko szczupłe; było to domostwo stare o jednym kominie, pięciu izbach i sionce. Wdowa zamieszkała zaraz stronę porządniejszą, a tymczasem staraniem Macieja, który doskonałym był dozorcą robotników, wyporządzano przeciwek, poprawiono dach, kładziono podłogi i zatykano ściany. Pomimo wielkiéj ceny, jaką przywiązywał stangret do szkap swoich, musiała je wdowa sprzedać zaraz, ażeby nie utrzymywać ich w mieście; co nie przyszło łatwo, bo prócz kasztanki, reszta była stara, mało za nie dawali, a Maciej nie chciał się pozbywać, chyba za dobre pieniądze. Nareszcie gdy się z niemi rozstać przyszło, wyłajał wszystkich i dwa dni nad tém lamentował, a żydowi, co kupił konie, dobrze pejsów natargał... Z pieniędzy zebranych na wyjezdném z Siekierzynka, na pierwsze zagospodarowanie w mieście, część zaraz oderwać się musiała, a co weszło ze sprzedaży koni, taradajki lichéj i rupieci mniéj potrzebnych, poszło na sprawienie sprzętów gospodarskich, nad których drogością podziwiała się Dorota.
— Inna bo to rzecz u nas na wsi, zawołać bednarza lub cieślę i kazać mu skleić co potrzeba, inna w mieście kupić, gdzie i robota cenniejsza i drzewo się rachuje i przekupień zarobić musi...
Kilkaset złotych było całkowitym zapasem wdowy; ale Dorota przemyślając nad tém, z czego żyć będą, obejrzała zaraz ogródek
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.