Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

i z drogości warzywa wnosząc, obrachowała, że pielęgnowanie grządek i sprzedaż jarzyn ogrodowych, może im być wielką do życia pomocą. Maciej, który w przywiązaniu i chęci wspomożenia biednéj pani nie ustępował Dorocie, wynalazł sobie za stajenką kawał grzędy wygnojonéj dobrze i obrał ją na tytuń, postanawiając założyć u siebie fabrykę tabaki i spodziewając się na nią wielkiego pokupu, byle tylko jéj skosztowano.
Sama Siekierzyńska ani myślała o zarobieniu na życie własnemi siłami, tak jéj się to zdawało i niepodobném i niestosowném; ona dumała tylko o wychowaniu i przyszłości dziecięcia. Wyobrażenia jéj o wielkości rodu Siekierzyńskich i o obowiązkach szlachectwa tak były dziwaczne i przesadzone, jak nieboszczyka męża, od którego je miała. Na łożu śmierci jeszcze jéj powtarzał tyle razy, żeby syna stosownie do stanu wychowywała; tak często wprzód okazywał wzgardę najwyższą dla zatrudnień nie szlachetnych (nazywał w ten sposób rzemiosła i kupiectwo), że wdowie ani na myśl nie przyszło saméj pracować, lub syna do pracy ręcznéj usposabiać. Jakkolwiek wielkie było ubóstwo ich, a groźniejsza jeszcze od teraźniejszości przyszłość, Siekierzyńska wyobrażała sobie, że łatwo Tadeuszka gdzieś umieścić na pańskim dworze, w wojsku, lub zresztą u mecenasa... W prędce jednak wyrzec się przyszło tych dla niego nadziei, bo biedny dzieciak był słabowity i delikatny, mały i drobny, wcale nie na żołnierza, a zająkliwa mowa oddalała go od palestry. Jednakże serce matki długo, długo na zniszczenie nadziei tych pozwolić nie chciało: spodziewała się, że sił nabierze, wyrośnie i mowa mu się poprawi...
Poczęło się życie od dnia do dnia, ciężkie, pełne frasunków o jutro, niedostatkiem nieustannie zagrożone, całe na przemyśle dwojga poczciwych sług wyścigających się, by pracą zaspokoić tak potrzeby pani, iżby o nich nie wiedziała. Na zapytanie odpowiadano jéj, że dochód z ogródka i zapasy domowe wystarczają. Ale jakich-że to potrzeba było serc i poświęcenia, żeby w nieznaném miejscu, ludziom z miastem nie obytym dać sobie radę, nie zrażając się niepowodzeniem, współzawodnictwem, przeszkodami tysiącznemi.
Maciej, nim w ogródku doczekał tytuniu, począł go kupować na rynku, doskonale umiejąc zrobić wybór i zasiadł w sieniach do fabrykacji swego proszku na większą niż kiedykolwiek skalę. Osnuł on, że byleby z tabaką, którą miał Maciejówką nazwać, dał się poznać lubownikom miejskim, znajdzie pokup, a zyskiem miał już nawet przyzbierać sobie kapitalik dla pani.. W początku zdawało się to bardzo proste i łatwe, ale poszedłszy po mieście, przekonał się, że przedawano mnóstwo różnych rodzajów tabaki po bardzo niskiéj cenie; wprawdzie, zdaniem Macieja, jego szczypta więcéj