Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

tabakierkę. Wojewoda wziął, pociągnął, pokosztował. — A! a! cóż to za tabaka! a to rozkosz, delicye! skąd to ją waćpan masz? — Od Macieja, Maciejówka! — Szukajcie, wołajcie! — Maciej idzie i tylko wąsa kręci; naści panie wojewodo. — A on mu garść złota... Aż tu i król dowiaduje się o Maciejówce i każe ją sobie sprowadzać, pieniądze się sypią, a ja paniczowi kupuję Siekierzynek i na starość zajmuję sobie izbę na przeciwku... I będę tu tabakę tarł, bo musi tabakę zażywać, chybaby Bóg nie łaskaw!! na oczy i na umorów odciągnienie, niéma jak to! Furda wszelkie leki!
Tak to stary Maciej marzył wierząc...
A w pokoiku siedziała spokojnie wdowa z synaczkiem. Rano pójdzie z nim do kościoła, bo miała go w co porządnie ubrać, choć sama nosiła się ubogo, jakby jego sługa; w dzień to go uczy czytać katechizmu, wieczorem na przechadzkę z Dorotą lub Maciejem, a gdy mrok, to dziecko siada na stołeczku, a jéjmość mu prawi dzieje Siekierzyńskich i pokazuje na portrety i na owo drzewo i mówi, mówi, aż póki wieczerzy nie dadzą, a dziecko się nie zdrzemie.
Tak zawczasu karmiła w nim dumę szlachecką i powtarzając, co niegdy z takim zapałem opowiadał skarbnikowicz, wpajała w niego uczucie osobistéj godności do najwyższego stopnia podniecone. Wedle biednéj wdowy, nie było rodziny zacniejszéj w Polsce, nie było wysokiego stanowiska i urzędu, jakichby Siekierzyński zająć nie był godzien. Po młodéj główce kręcili się już hetmani, wojewodowie, kasztelani i poważne starych portretów postaci śniły mu się nieraz, iż go biorą za rączkę i wiodą do jakichś jasnych gmachów i sadzą wysoko i obsypują złotem i czcią...
Marzyło się ubogiéj dziecinie, że już ubóstwo i poniżenie nie może być trwałe, że to tylko jakaś próba, że musi jakiś wypadek, jakiś traf szczęśliwy wywieść ją z tego stanu... i budziła się dziwując, że dzień po dniu szły jednostajne, że nikt nie przychodził, nic nie przerywało ciszy smutnéj, osamotnienia i niedostatków. Przyczyniała się matka do tych marzeń, często wspominając o procesie z Lędzkiemi, który choć popierać przestali, bo nie było o czém, zawsze to była jakaś złota gwiazdka nad głową jéj syna... A synek rósł, rósł, pobożny, cichy, dobry, ale tak pewny, że jest przebranym królewiczem, jakby nim był w istocie.
I wieczorami lubił, usiadłszy u kolan matki, nasłuchiwać się o Siekierzyńskich, o ich bojach, o majętnościach ogromnych, o łaskach u królów, o zachowaniu u szlachty, o bogactwach, męstwie, znaczeniu — myśląc sobie:
— I ja takim będę!
Maciej ze swojéj strony i Dorota, nabrawszy się tych powiastek, które w Siekierzynku od niepamiętnych czasów za pokarm wszyst-