miejsca wychodzić nie będzie; potém śledzić, co on może robić w téj kamienicy. Jakoż zwycięsko przyszedł oznajmić Dorocie, że panicz cały dzień w téj kamienicy siedział i o mroku dopiero, uwinięty w opończę, wysunął się temi drzwiami, któremi wchodził.
Pozostawało tedy dojść, co go tam ciągnęło i czém się cały dzień zajmował, a tu Maciej ofiarował się na zwiady ze swoją tabaką. Nazajutrz więc około godziny dziesiątéj wybrał się, opatrzywszy w pęcherze pełne maciejówki i począł logicznie od dołu kamienicy, która miała dwa oprócz tego piętra. Na dole był tylko sklep korzenny jakiegoś kupca Falkowicza, zdawało się nowo założony, bo i tablicę miał świeżą i dawniéj go jakoś nie widział Maciej, choć często tędy przechodził; z drugiéj strony mieszkał szewc, którego głos donośny rozlegał się daleko; nazywali go Tubą, a to nazwanie dali mu studenci, bo nie było chwili, żeby jego krzykliwe i namiętne wołanie nie rozlegało się aż w podwórzu. Nie zaglądając do sklepu Maciej, zaszedł do Tuby, sprzedał mu ćwierć funta tabaki na próbę i kroczył na górę; znalazł tam jedno mieszkanie zamknięte, w drugiém umarłego na marach staruszka jakiegoś, u którego trumny kilkunastu wnuków klęczało. Na drugiém piętrze mieszkał jakiś prawujący się szlachcic, u którego właśnie pili na zabój na konferencyi znajdujący się prawnicy, i młode małżeństwo zajęte pilnie swojém szczęściem i gospodarstwem. Nigdzie śladu Tadeusza nie dostrzegł stary, i jedno tylko zamknięte mieszkanie zostawało nierozpatrzone. Chcąc się o nie rozpytać, wszedł na dole do sklepu Falkowicza; siedział tu kupiec, sam obmotany opończą, w kapuzie na głowie, jakby chory, i trzymał chustę przy twarzy, osłaniającą mu ciemne, brunatne lice — siwowaty włos z pod czapki się wymykający, zgarbione plecy świadczyły o wieku mieszczanina. Na widok wchodzącego Macieja, pan Falkowicz wstał, coś mruknął nie odejmując chusty od twarzy i postąpił ku niemu, ale wpatrzywszy się zapewne w liche jego ubranie, bo Maciej od wyjazdu z Siekierzynka dodzierał stare opończe i drelichowe katanki, odsunął się szybko i usiadł, dając znać, że cierpi.
— Nie zażywacie tabaki? nie potrzebujecie maciejówki? — spytał stary — doskonała tabaka! jak Boga kocham, proszę sprobować? Pan cierpi na zęby, niéma nic lepszego jak płukać i myć tabaką... proszę sprobować.
Ale kupiec odtrącił pęcherz otwarty ręką i usunął się kiwając głową, a nie mówiąc ani słowa.
— Pan nie zażywa? — spytał Maciej niechętnie.
Falkowicz głową kiwnął i głębiéj jeszcze cofnął się w ciemny kąt kramu swego, jakby mówił:
— Dajcie mi pokój.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.