— To jak wola, nie napieram się — mówił stary — boć nie chwaląc się, tabaka jakiéj drugiéj w Lublinie niéma; żydzi farbują krwią, mieszają popiół, szczecinę, szkło i Bóg wié co, a moja czysta! ale jak nie, to nie. Mam i tak odbyt wielki, ledwie nastarczę; prosiłbym tylko pana kupca powiedziéć mnie, kto tu mieszka w téj kamienicy na górze, gdzie drzwi zamknięte, naprzeciw nieboszczyka!
Na to pytanie zmieszał się Falkowicz, spuścił głowę i zpod chusty grubym przez nos głosem odpowiedział niecierpliwie:
— Ja... ja!
— A! bardzo przepraszam, proszęż dać pieprzu za trzy grosze.
Na to żądanie poparte rozwiązaniem węzełka, z którego Maciej dostał trojaka i położył na stole, zawahał się Falkowicz, może dlatego, że go zęby bolały, a żądanie było maleńkie, ale wkrótce jakby się namyślił, obwiązawszy się chustą, chwycił szufladę pieprzu, nasypał go na papier, odważył, zawinął i oddał Maciejowi, wpuszczając monetę do innéj szuflady. Tego dopełniwszy, stęknął, siadł, podparł się, jakby mówił: — Idź-że waszeć sobie. — Macieja wszakże niełatwo było się pozbyć; i nim do kieszeni stosownéj wpuścił kupiony pieprz, zaczął rozmowę znowu.
— A to widzę nowy sklep, bo ja tu mieszkam w Lublinie od lat trocha, a jeszcze go nie widziałem...
Kupiec milczał, kiwnął tylko głową.
— Piękny sklep, co się zowie, tablica ślicznie malowana! i dostatek widać towaru... No! daj Boże szczęście... pan to pewnie z innéj ulicy tu się przeniósł?
Falkowicz znów głową tylko dał znak potakujący.
— I miejsce to dobre, niéma co mówić, sam przechód, kamienica na drodze, blisko ratusza, w środku miasta, pozycya doskonała, powinszować! A imbieru u pana dostanie?
Falkowicz wskazał na szufladkę.
— Psi! si! wszystko jest! ślicznie! ślicznie! kłaniam się panu i kłaniam!
I widząc, że uparty kupiec milczy, ciągle się chustką zasłaniając, rad nie rad uszedł.
— Dziwny to jakiś kupiec — mówił po drodze — milczący, chory, stary... Nie zrobi wielkich rzeczy, jeśli tak go będą ciągle zęby bolały; towar trzeba chwalić, kupującego zapraszać; ja z moją tabaką, co gęby nastudzę, a ledwie radę dam... Milczkiem to tylko na lisa polować dobrze... Bóg z nim. Ale radbym wiedziéć, co się z tym paniczem dzieje... Dorota będzie śmiać się ze mnie, że nic nie doszedłem, ale doprawdy chyba go tam dziś niéma? Kupiłem jéj za to pieprzu i tanio i pachnącego.
Powróciwszy do dworku, Maciej najsumienniéj i najobszerniéj
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.