— Ale panie, ja go wyhodowałam, poznałam go! po głosiem go poznała, to on, jak mi święta pamięć jego matki!
— Tfu! tfu! — przerwał staruszek — zwaryowałaś czy co! androny! banialuki! powiadam! Gdzie? przebrał się? zamaskował! jak to być może, chyba sfiksowawszy.
— To niech-że się pan sam przekona! ja pana zaprowadzę.
Jakkolwiek zmęczony, stolnik wziął za kij, otrzepał tylko z pyłu kapotę podróżną, wychuchał czapkę pomiętą, przygładził siwego włosa i z Dorotą wraz, zostawując na straży domu furmana swego, ruszył pod ratusz.
Kawał to drogi z Winiar, zwłaszcza dla starca, co tylko wysiadł z bryczki i cierpiał na nogi pobrzękłe, a w dodatku, in publico, jak powiadał, swoich defektów pokazywać nie chciał i usiłował iść prosto i lekko, a nawet z pewną młodzieńczą zamaszystością... Ale wiele może wola i niepokój, gdy niemi kieruje serce poczciwe.
O kilkanaście kroków Dorota się przyzostała, a pan Piotr naczupurzywszy się, wszakże z widocznym niepokojem, po dwóch kamiennych śliskich płytach wszedł do kramu, nad którego drzwiami wielkiemi literami stał napis:
Jana Falkowicza ze Lwowa.
Pod temi wyrazami na czarném tle narysował artysta dla nieumiejących czytać, szalki, pudełko i o ile mógł i umiał, w różnych mniéj więcéj wiernych kształtach, atrybuta handlu korzennego, a między niemi głowę cukru z uszanowaniem odkrytą przed publicznością i świecącą białą łysiną swoją. Kram był bardzo świeży i porządny, szafy malowane ciemno, naczynia i pudła nowe, szalki świecące, nawet ta szpulka, z któréj z nieprzyjemnym, kłótliwym głosem rozwija się sznurek, protestując przeciwko nieustannemu rozcinaniu, miała jakąś fizyognomię uśmiechniętą i wystrojoną. Była żółta z brzegami ponsowemi... W sklepie był zapach zachwycający: mieszanina szafranu, bobkowych liści, imbieru, pieprzu i tysiąca drogich staropolskiéj kuchni przypraw połączonych w jedno totum. Kędy spojrzałeś, radowało się serce i żołądek na widok materyałów, które w rękach kuchmistrza specyalne wydać miały potrawy, wytworne i zawiesiste sosy. I czy to, że sklep był nowy, a nowe sitko na kołku, czy, że w istocie jego czystość, porządek i oblicze wesołe nęciły, ale ciżba kupujących była wielka. Stary, zgarbiony, szpakowaty, oliwkowéj cery, w kapuzie i z gębą zawiązaną chustką kolorową kupiec, zwijał się nie mogąc wszystkim nastarczyć. Stol-