Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkiém, boć i mnie się to bardzo dziwném zdawało, żeby miał Siekierzyński mydło i świece sprzedawać!
Tadeusz rozśmiał się, ale dziko i dziwacznie.
— Kochany stolniku! — rzekł siadając — znasz mnie od dzieciństwa, skąd-że ci taka dzika myśl przyjść mogła? Byłem nieraz w tym sklepie, o którym mówisz, niedawno założony. Tego Falkowicza znają tu od lat kilkunastu, jest to starzec chory, siwy, cóż za stosunek? jakie podobieństwo ma ze mną?
— Ale ba! — wpatrując się uważnie w oczy Tadeuszowi, mówił pan Kornikowski — vox simillima!
— On rzadko się kiedy odzywa i to zpod chustki.
— Ba! ale jak się odezwie!
— Dzieciństwo! przywidzenie! imaginacya! — żywo zagadał Tadeusz — kto myśl taką mógł podrzucić? Ja! Siekierzyński! syn takiego ojca, kupcem! Pan mnie znasz i mogłeś mnie tak lekko i płocho posądzić!...
— Jeśli płocho, to daruj — przerwał stolnik ciągle usiłując w oczy patrzéć Tadeuszowi, jakby przez nie do głębi duszy chciał się dostać — ale jeśliby to przypadkiem miała być prawda! czy rozważyłeś konsekwencye? Infamia! postradanie szlachectwa! tego żadne pieniądze w świecie nie opłacą! A dubitandum, czy i pieniądze z tego frymarku być mogą.
Tadeusz się rozśmiał, zdawało się, że szczerze!
— Panie stolniku — rzekł uprzejmie — skądże myśl podobna? pan tak rozważny, mogę powiedziéć, tak subtelnie przebiegły (wyraźnie ujmował go pochlebstwem), mógłżeś wpaść na przypuszczenie takie, pozwól powiedziéć, dziecinne. Wszakże znasz pan mnie od dzieciństwa, mnie, rodziców, pochodzenie i wiesz, jak cenię mój klejnot szlachecki.
Stolnik milczał, potém nagle zapytał:
— Ale cóż tedy robisz od świtu do mroku? jużciż u ojców jezuitów a diluculo ad noctem usque siedziéć nie możesz? Gadaj!
— Rozumiem, skąd to się tych wszystkich urojeń i bajek nabrało — odpowiedział zimno i powoli Tadeusz. — Poczciwi, ale nieroztropni starzy moi musieli cię nastraszyć, panie stolniku kochany, musieli cię zaalarmować, że bardzo rano wychodzę, a w nocy aż powracam. Któreś z nich dostrzegło, że codzień do kamienicy Falkowicza wnijdę i zniknę i ot baśnie sobie potworzyli! — Ruszył ramionami. — Ale to absurda! któreś z nich dosłyszało głosu podobnego do mojego i nastraszyli się z wielkiéj o mnie pieczołowitości.. Gdzież podobieństwo do tego!
— No! ale cały dzień nie siedzisz u jezuitów?