odprowadzał, wszedł z nim razem do sklepu Falkowicza dla tém pewniejszego przekonania o wczorajszéj omyłce.
Ale w sklepie dziś siedział tylko młody chłopak jakiś, a starego kupca nie było, mówiono, że zachorował. To dziwne wydarzenie wzbudziło nowe domysły w panu Kornikowskim, jakkolwiek z natury swéj niepodejrzliwym. Wrócili do dworku, pan stolnik wybrał się w drogę zupełnie, usiadł w kolaskę i gdy Tadeusz odchodził w jednę stronę, on odjechał w drugą. Ale niedaleko zaraz na placyku w Winiarach kazał zawrócić furmanowi i jechać do księży jezuitów. Przypomniał sobie, że ojca Ksawerego znał z widzenia za życia pani skarbnikowiczowéj i postanowił u niego o Tadeuszu się coś więcéj dowiedziéć.
Powoli po nierównym tocząc się bruku, kolaska zajechała przed wspaniały kościół jezuitów i obszerne ich kolegium. Stolnik, który raz pierwszy zwiedzał to miejsce i nie był dotąd w żadnym z jezuickich klasztorów, uderzony został fizyognomią jego wytworną, wspaniałą, potężną i szczególnym charakterem, właściwym wszystkim zakonu tego gmachom. W każdym innym klasztorze obejmowała wchodzącego ze świata cisza, spokój, tęskne jakieś religijne uczucie; tu pomimo oznak pobożności, godeł religijnych, czułeś, żeś jeszcze niezupełnie rozstał się z wrzawą życia, z bojem jego. Klasztor jezuicki był jakby czémś pośredniém między gwarem świata a zakonną ustronią, placem, na którym zwierały się życie i życia zaparcie. W saméj jego budowie widziałeś myśl skierowaną ku pociągnieniu ludzi wytworem, blaskiem, wspaniałością, nagięciem się do smaku wieku. Symbole wiary złociły się, srebrzyły, kolorowały i migotały przybrane bogato, strojne, wdzięczące się; klasztor był wspaniały, obszerny, wszędzie w nim widny dostatek, wszędzie przeglądało staranie o pozór, o powierzchowność, o ubranie.
Przez ciszę jasnych korytarzy, słychać było często wesoły dobroduszny uśmiech, czasem dźwięk miły, głos słodziuchny, nigdy tego szmeru pokornéj modlitwy podobnego do szumu lasów, który za serce chwyta w klasztorach innych zakonów. Ani tu śladu ubóstwa i wyrzeczenia się świata: uderzały kwiaty pielęgnowane starannie, rzadkie, z innych stref przybyłe, kosztowne zegary, piękne i wielkie obrazy, krzyże nawet robotą lub materyałem zastanawiające. Znać było, że ludzie, co tu żyli, więcéj odwróceni byli do świata niż do Boga, że nie wyrzekli się pierwszego, ale panować mu chcieli. W twarzach zakonników uśmiechniętych, miłych, wysłodzonych lub poważnych czytałeś żądzę ujęcia każdego i wyższości. Stolnik, który tak swobodnym był u księży kapucynów, tu znalazł się bojaźliwym, onieśmielonym, niespokojnym; ginął w ogro-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.