Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

Ksawerego, ale go w oczy nie widział, odjechał pożegnawszy jezuitę, przeprowadzony aż do wschodów, smutny i niewiele wiedząc, jak i co począć daléj.
Rozkazał kolaskę nawrócić ku ratuszowi i zastanowić się na placyku, a sam poszedł do sklepu Falkowicza. Tu już gospodarzył stary kupiec sam, jak zawsze obwinięty, okutany i niezmiernie zajęty. Na widok pana Kornikowskiego nie zdawał się bynajmniéj zmieszany, podał mu, co ten sobie życzył, na zapytanie jego, parę razy z pod chusty odpowiedział nawet, ale głos był tak dziwnie odmienny, iż już wcale młodego Siekierzyńskiego nie przypominał. Dla obcego poznać w Falkowiczu Tadeusza było zupełném nawet niepodobieństwem, tak doskonale inna to była postać, mina, wiek, twarz nawet; stolnik, co go od dzieciństwa na kolanach wykołysał, acz niepewien swego, wyszedł ze sklepu mocno wzruszony i wątpiący.
— Cóż począć? znowu nań czekać we dworku i usiłować wymódz zeznanie? byłoby nadaremnie; złapać go na uczynku? niepodobna... lepiéj to wszystko Bogu polecić i do domu wracać, jakby się o niczém nie wiedziało; bo przypuściwszy nawet, żeby się Tadeusz przyznał, czy poprawić się zechce?
Nadumawszy się długo, pan Kornikowski kazał furmanowi ruszać do domu, a ludzie tylko uważali, że przeciwko swojemu zwyczajowi całą drogę milczał, wzdychał, facecyj i przysłów nie powtarzał, wreszcie do Czerczyc, swojéj wioseczki, przybywszy, z wielkiego zmartwienia rozchorował się ciężko.
Szczęściem, że nie wezwał doktora Vogelwiedera, który miał szczególny talent wyprawiania na łono Abrahamowe starych pacyentów w jak najkrótszym czasie, ale sam się sobie gorącą wodą, nacieraniami, rumiankiem i domowemi specyfikami leczył i po dwóch tygodniach łóżka, powstał na nogi. Żyd cyrulik Moszko doglądał go tylko i trochę mu krwi upuścił, kilkanaście baniek na krzyżach postawił, poczém wziąwszy pół korca pszenicy, do miasteczka odjechał.
Sąsiedzi, proboszcz i krewniak daleki bawiący przy stolniku obserwowali, że od powrotu z Lublina jakby ciężką tajemnicę i strapienie w sobie trawił; często wzdychał, narzekał, niekiedy do siebie sam pomrukiwał i ramionami ruszał, wreszcie co wprzód bardzo często o Tadeuszu mawiał, teraz nawet pytany przez proboszcza, milczał lub zbywał go tylko.
— Dorósł... niech sobie sam radzi; jak sobie pościele, tak się wyśpi.