Dziesięć lat w powieści jakże to szybko ubiega! ale w życiu ileż to w latach dziesięciu mieści się cierpienia, pamiętnych chwil, ciężkich a długich dni i godzin! strat niepowetowanych i zmian w człowieku, w ludziach, we wszystkiém otaczającém! Są wprawdzie tak szczęśliwi (kto inny nazwałby to przeciwnie), co po latach dziesięciu, odwróciwszy się twarzą ku ubiegłemu, niewielką widzą różnicę między niém a jutrem, ale to wyjątki... ale to ludzie z żywotem kamieni, co tylko trochę mchem porosną, z miejsca się nie ruszywszy, nie malejąc, nie rosnąc, nie dbając, co ich otacza.
Lat dziesięć! jaka to zmiana w domach i na cmentarzach! Ile tu przybywa kolebek, tam świeżych lub porosłych już mogił! I z naszych znajomych, znajdziemy kilku nie na swojém dawném miejscu: stary Maciej dawno śpi ze swoją rogową tabakierką na mogiłkach kapucyńskich. Dorota siedzi pod piecem, niedaleko za dom mogąc się ruszyć, bo już czasem kija używa na pomoc nogom zbolałym i stęka, że jak dawniéj pracować nie może. Ksiądz proboszcz, dawny przyjaciel Siekierzyńskich, spoczął także na cmentarzu w Siekierzynku, w mogile, którą sobie przeznaczył w rogu murów opasujących kościołek, pod kośnicą. Stary Piotr Kornikowski, stolnik nurski, żył jeszcze i prawił po łacinie, ale się często zapominał, z krzesełka nie wstawał i na ganek tylko, na ręku sługi sparty, czasu pięknego dnia wychodził.
Przejeżdżał się rzadko, do kościoła, w sąsiedztwo, ale smutny, pragnący rozrywki, uspokojenia, a nigdzie ich znaléźć nie mogąc.
W Siekierzynku szumno i tłumno hulają Wichułowie młodzi, a o starych już ani słychać, bo i pan brat i wdowa pomarło to jedno po drugiém, a dzieci się rządzą jak szare gęsi. Ludzie poczciwi, pomimo kilkudziesiąt już lat ubiegłych od wypędzenia dawnych dziedziców, pamiętają starych panów i część wsi, która do nich należała, zowie się Siekierzyńszczyzną, a druga tylko, mniejsza, Wichulińszczyzną; pokazują miejsce, gdzie stał dwór, opisują budynek, mówią o obyczajach swoich panów, o ich rodzie i pochodzeniu, i, jak to zwykle bywa, byle pana nie stało, powtarzają z westchnieniem:
— Oj! nie tak to było za naszych starych panów!
A tymczasem naprzeciw ratusza lat dziesięć sprzedaje pan Falkowicz pieprz, świece, imbier i rodzenki i ludzie się niepomału dziwują, że tak nic nie starzeje, że kaszlący, chory, zgarbiony, zawsze od rana do nocy pracuje, a nie skarży się i nikim nie wyręcza: a niejeden powtórzył przysłowie: „Skrzypiące drzewo najdłużéj trwa!“ Współkupcy, mieszczanie zazdrośném patrzą okiem na Falkowicza sklep i pokup, mówiąc pocichu, że musiał chwycić piasku skrwawionego zpod szubienicy, taki zawsze u niego natłok, ścisk
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.