a kawał drogi jechać było z pod Czerska do trybunalskiego grodu. Mieszkał on zawsze w swojéj małéj wioszczynie tak jak sam jeden, z dalekim krewnym tylko, mając się zawsze jeszcze za gospodarza, choć już tylko z ganku i z izby gospodarował. Uważano, że jak dawniéj lubił mówić o Siekierzyńskich, tak teraz o nich ani wspomniał, a gdy mu kto poddał ich, powiedział słów kilka o skarbnikowiczu i urywał, by o Tadeuszu nie mówić ani źle ani dobrze.
Wielkie to było podziwienie Doroty owego pamiętnego poniedziałku, gdy zobaczyła swego wychowańca przy szabli powracającego do dworku około południa i z taką jeszcze rozweseloną twarzą, pogodném czołem, tak żywo i młodo idącego jak nigdy. Nawet do niéj kilka słów przemówił uśmiechnięty.
— No, moja Doroto — rzekł — wynudziliśmy się dosyć w mieście i wywędzili, może pan Bóg da, że pojedziemy na wieś; tymczasem ja teraz już częściej będę z tobą, przygotuj-że mi co zjeść.
Dorota odmłodniała, głos jego posłyszawszy, i pobiegła raczéj niż poszła do kuchni naradzić się z Kaśką służącą, którą od lat kilku do pomocy sobie przybrała, coby paniczowi zrobić na obiad. W mieście to łatwo, bo wszystko pod ręką... a Dorota tak była czegoś szczęśliwa, że się te wycieczki skończyły, że Tadeusz gadał do niéj i chodząc u siebie po izbie, świstał nawet!! Po obiedzie, który był wyśmienity i przypominał lepsze, stare czasy w Siekierzynku, odpoczął trochę Siekierzyński, a gdy zmierzchło, puścił się (tylko już bez szabli) na Grodzką ulicę.
Tu wszedł do pięknego domu na pierwsze piętro i, jak stary znajomy, przestąpił próg dostatniego mieszkania Michała Balcera, kupca i mieszczanina lubelskiego. Był to ten sam tłusty, rumiany, wesoły jegomość, którego dawno przedtem spotkał Tadeusz na przechadce za zamkiem w szamerowanéj bekieszy.
Staruszek, siwy już dobrze, siedział w krześle wygodném koło okna wychodzącego w ulicę i patrzał na ruch miejski, nie mogąc już w nim uczestniczyć; nieco opodal za stołem zajęta jakąś robotą, w okularach na nosie, poważna matrona mówiła coś do małego dziecięcia, które koło niéj kręcąc się szczebiotało. Dzieciak był rumiany, z bystrém spojrzeniem, śmiały i wesoły. Przy pani Michałowéj, z robótką także, odpowiadając coś i uśmiechając się, siedziała młoda mężatka, synowa kupca, uważném okiem śledząc każdy ruch chłopaka swego. Z drugiéj izby przeze drzwi wpół otwarte, piękna młodéj dziewczynki głowa, strojna we włosy jasne, ciekawie zdawała się czekać wejścia Tadeusza.
Pokój był raczéj bogato niż wytwornie ubrany; wszedłszy widziałeś, że to nie próżniaczy bawialny salonik wiejski, w którym tylko gości przyjmują pogadanką i ukłonami. Naokoło stały gdań-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.