zaraz na zdrowiu, miotany przestrachem, zgryzotami, gniewam i boleścią. Sam teraz miecz na siebie podał nieprzyjaciołom. Chociaż zrazu nie wiedziano o śmierci Potockiéj i sądzono powszechnie, że gdzieś została ukrytą, chociaż śmielsi zaledwie się mogli domyślać występku, nie odważając przypuszczać całéj prawdy; dosyć było gwałtu możnego pana dokonanego na szlachcicu, aby całą Polskę oburzyć, a Potoccy już i tak wielu mieli nieprzyjaciół.
Dowodów, że sprawcami najazdu byli Potoccy i ich służebni z razu nie było żadnych, ale ani na chwilę nie wątpiono o tém, a stare aksyoma prawne: is fecit, cui prodest, palcem ich wskazywało. Krzyk powstał ogromny. Nawzajem przyjaciele Potockich natychmiast usiłując ich bronić, rozsiali przeciw Komorowskim cienia prawdy niemającą pogłoskę, jakoby rodzice sami własną córkę uprowadzić i skryć kazali, aby spotwarzyć wojewodę i oburzyć przeciw niemu.... Jak widzimy, dziwnéj i nieszczęśliwéj używano broni...
Wśród tych wypadków, dla niepoznaki, jakby nie wiedząc o niczem, Potoccy wystąpili z prośbą o rozwód i manifestem Szczęsnego...
Wszelki ślad popełnionéj zbrodni został zatarty, na dworze nawet krystynopolskim; prócz kilku, nie wiedział nikt, co się stało z Gertrudą. Komorowscy, jak ze wszystkiego widać, domyślali się tylko, że córkę ich osadzono gdzieś w klasztorze, obawiali się o nią, aby słabowita, delikatna, przelękła, chora, nie przypłaciła życiem, ale zabójstwa tak okrutnego, tego uduszenia i topieli, ciała rzuconego bez pogrzebu... nie śmieli nawet przypuścić. Spodziewali się ją od-