Strona:PL Kraszewski - Starościna Bełzka.djvu/177

Ta strona została przepisana.

pewnym; w Warszawie obawiano się jéj i szanować musiano, bo język miała niepohamowany, ostry, i nie szczędziła nikogo:
Raz zaproszona na obiad do Młodziejowskiego biskupa poznańskiego, w piątek zastała stół z mięsem, nie chciała więc jeść. Gospodarz mocno zapraszał i naglił.
— Jako prawdziwa Polka posty zachowuję — odpowiedzała.
— A ja jako biskup miejscowy, mając władzę dyspensowania, grzech ten biorę na moje sumienie — zawołał Młodziejowski.
Kasztelanowa kamieńska zawołała na to z uśmiechem:
— Byłoby to dla mnie doslateczném, ale się boję, aby po śmierci w. ekscellencyi nie było potioritatis na jego sumieniu — mogłabym spaść z tablicy.
Wiadomo, jakiéj ks. biskup poznański sławy używał, przycinek był ostry — od kobiety znieść go trzeba było z uśmiechem.
Podobnie księciu Michałowi Czartoryskiemu, kanclerzowi w. litewskiemu, który od niéj żądał zadzierżawić dobra przyległe do Wołczyna na Litwie, gdy jéj o tém wspomniał, odpowiedziała:
— Bałabym się z w. ks. mością w jakiekolwiek wchodzić tranzakcye; jużeście wasaństwo ze swoim siostrzeńcem kraj nam zatradowali: cóżby to z mojemi majątkami było!
— W. pani zawsze jednéj używasz broni — odparł ks. Czartoryski.
W jedném towarzystwie prymas Podoski coś opowiadając, niefortunnie się wygadał: