Nie jestli to rzecz dziwna: ta sprawa rozwodowa z obu stron tak zażarcie prowadzona nad trupem Gertrudy, gdy wojewoda kijowski, co rozwód popierał, wcale go nie potrzebował, a Komorowscy nic prócz zaspokojenia miłości własnéj na potwierdzeniu małżeństwa zyskać nie mogli?
To umówione jakby milczenie wszystkich o zbrodni w procesie, ta niewiadomość losu Gertrudy, w którym udziału wypierali się Potoccy, dziwne też robi wrażenie. Wojewoda tryumfuje, bo mu nic dowieść niepodobna; oprawcy znikli porozsyłani, ukrycie ich chyba coś powiada, ślady występku zatarte, zarzutu uczynić nie można, bo do poparcia braknie całkiem dowodów.
O Gertrudzie nikt z pewnością nie wie, ani Potoccy, ani Komorowscy, wyjąwszy wojewodę... i kilku wspólników gwałtu... Nikt mówić nie śmie... milczą więc wszyscy do czasu. Komorowscy, czego są ślady, rozsianéj pogłosce śmierci z razu nie dawali wiary, nie śmiejąc przypuścić drugiéj i straszniejszéj zbrodni, gdy już sam najazd i gwałt dostatecznie obwiniały Potockich przed światem, ukazując, do jakiego stopią posunąć się może przemoc magnata, dla którego wszelkie środki są dobre, byle swéj dumie dogodził.
W tydzień po swym pierwszym liście, ks. Kaznowski znowu pisze do p. Kossakowskiéj następujący: