W całéj téj sprawie, któréj tajemniczość zajmowała wszystkich, dotąd więcéj jeszcze rozprawiano, niżeli w istocie czyniono. Komorowscy byli nadzwyczaj ostrożni, aby się nie posunąć za daleko, rachując zawsze na możność odwrotu; partya królewska jak sznurkiem tą sprawą myślała ku sobie pociągnąć Szczęsnego. Pani kamińska, wahając się jeszcze, rachując na wpływy swoje na dworze austryackim, obawiając się nienawistnéj Warszawy, usiłowała interesa utrzymać we Lwowie. Potocki zdaje się niewiele o tém myślał, i nie czuł niebezpieczeństwa, w jakiém zostawał — bawił się, rozglądał i coraz śmielsze stawił po świecie kroki.
W marcu (17) rozeszła się najprzód wieść, że Komorowscy, którzy nic nie potrafili wskórać przy pierwszém widzeniu się z Potockim, mieli rozpocząć kroki groźniejsze, aby go przymusić do układów. Mówiono, że kasztelan santocki zaaresztował niektórych ludzi dworskich, zostających w usługach starosty bełzkiego, a wprzódy ojca jego wojewody. Nikt zresztą stanowczo nie śmiał powiedzieć, czy starościna żyje, czy nie, i dla obcych było to jeszcze zagadką, a każdy ją sobie jak chciał rozwiązywał tymczasowo.
Nie mamy śladu, prócz jednego w liście wspomnienia, o tym areszcie ludzi, o którym puszczona pogłoska zdawała się tylko groźbą Komorowskich, ale może jeszcze do skutku przyprowadzoną nie została. Zresztą główni sprawcy zbrodni od dawna dobrze byli ukryci.