Strona:PL Kraszewski - Starościna Bełzka.djvu/254

Ta strona została przepisana.
LVI.

Sprawy publiczne odciągały uwagę od staréj już historyi utopionéj Gertrudy, boć było na co patrzeć i o czém mówić w téj chwili, w któréj ostatnie akta wielkiego dziejowego dramatu odegrywały się w Warszawie z taką goryczką i szałem. Właśnie był razem z innymi powrócił do kraju biskup krakowski Kajetan Sołtyk. Wszyscy śpieszyli winszować mu i wróżyli dobrze z tego powrotu nietylko do kraju, ale do dostojeństw, znaczenia i majątku.
Charakter Sołtyka żywy, umysł nieco lekki, serce najpoczciwsze, jednały mu sympatyę powszechną. Przybycie jego do Warszawy było to dla partyi królewskiéj niemal klęską, a przynajmniéj wielkiém strapieniem; ambassador Stackelberg potrafił go sobie zaraz zjednać grzecznością i poufałością stosunków. Biskup zbliżał się do niego, ale mimo to nie pojednał się z partyą Poniatowskich, którym publicznie zarzucał, że byli jego wywiezienia instygatorami i przyczyną główną, że o nie prosili. Przy pierwszém spotkaniu powiedział to wręcz królowi samemu. Wcale niepoprawiony wygnaniem biskup, wracał z niego jeszcze gorętszy dla sprawy krajowéj, jeszcze zdaje się śmielszy i ognia pełny. Każdy krok jego na tym teatrze, od którego był usunięty, zwracał uwagę wszystkich; powtarzano o nim, co tylko szepnął, co zrobił, co myślał powiedzieć. Król zniósł dobrze i cierpliwie wymówki prałata, Czartoryscy zrobili daremne kroki ku zgodzie, ale biskup ich wcale nie oszczędzał. Na jednym z obiadów u familii pokazał się z gwiazdą i orderem