osypanym brylantami, a gdy książę kanclerz spytał go, gdzieby te precyoza przechował w czasie niewoli? (pytanie to było niezręczne), odparł żywo:
— Musiałes o tém w. ks. mość nie wiedzieć, kiedy je mam jeszcze...
Czartoryski strawił to i zagadał o czém inném. Obsypywano ks. Sołtyka prezentami, a że się rad bawił najmniejszą rzeczą i potrzebował dystrakcyi wśród nazbyt czynnego życia, posyłano mu i drzewka do oranżeryi, i mnóztwo fraszek różnego rodzaju. Ktoś darował wiewiórkę popielatą, inny uczonego gila, inny ślicznego bonończyka, inny konia wierzchowego, gdyż biskup rad konno się przejeżdżał. Dwór rozpierzchły, a dawniéj wspaniały, natychmiast się znowu urządzać zaczął, i dom otworzył Sołtyk tak wystawny, jak wprzódy, co wszystkich zadziwiło... Niesłychanie czynny, bawił się, krzątał, pracował bez odpoczynku.
W pierwszych dniach po powrocie do Warszawy codzień w innym kościele celebrował mszę świętą. Co do osoby swojéj, stał się surowszy i mniéj wytworny; nie nosił jak dawniéj peruki ani mankietów, których duchownym w swéj dyecezyi zakazał, z głowy zaś nie zdejmował czapeczki, którą sam sobie uszył. Takich czapeczek ciepłych i rękawiczek kilka par porozsyłał jako pamiątki przyjaciołom, a najpierwsze najserdeczniejszemu ze starych swych druhów, marszałkowi koronnemu Mniszchowi, którym był w największéj przyjaźni i najbliższych stosunkach.
Gdyby możliwém było wskrzeszanie umarłych, jakże ciekawém studyum byłby ten człowiek tak rożnolicy, tak niezmordowany, w małych rzeczach tak dziecinny, tak w gruncie poczciwy a nieopatrzny, lubiący zabawy do zapomnienia się, a żelaznéj wytrzymałości
Strona:PL Kraszewski - Starościna Bełzka.djvu/255
Ta strona została przepisana.