„Zważ co ta baba (kasztelanowa Kossakowska) narobiła! chciała przeszkodzić kochanemu Michasiowi... ale się oszuka; jak ks. kantor pisze, i stanie się to, kiedy już sam Papież obiecał.“
Wszakże pomimo silne plecy, kasztelanowa innym sposobem na swojém postawiła i maryaż się rozchwiał. Nie wiem, czy nie od tego marszałek koronny trochę na bok zachorzał. Sołtykowi to nie przeszkadzało do dalszych w teatrze reprezentacyj, i brano się na seryo do Buffa.
W lipcu, gdy co prędzéj około zagrożonéj Umańszczyzny radzić było potrzeba, znowu się udał do Warszawy starosta bełzki, i nikomu nie dowierzając, lepiéj obmyślił na przyszłość, poczynając bywać w większym święcie, nie unikając, a przynajmniéj nie usuwając się od dworu wyraźnie. Skutki też tego postępowania zaraz się uczuć dały. Przywileje dane na Umańszczyznę cofnięto, a że parę razy był u Zamojskich, swatano go już z ordynatówną, i gdzie się tylko częściéj pokazywał, upatrywano projektu ożenienia.
W sprawie z Komorowskimi zdawało się lepiéj. „Biskupi, pisze ks. Lubomirska, mają wydać do wszystkich dyecezyj procesa, aby w przeciągu niedziel szesnastu, jeżeli kto wie o impannie Komorowskiéj, znać dawał, a jeśli nie będzie odezwy, mają staroście pozwolić żenić się.“
Tak sobie obiecywano i marzono, ale do tak gładkiego wymówienia się od Komorowskich daleko jeszcze było. Ku końcowi lipca starosta bełzki siedział w Warszawie, starając się zbliżyć do kanclerza Młodziejowskiego, który tą sprawą zawsze potajemnie kierował.