Strona:PL Kraszewski - Starościna Bełzka.djvu/284

Ta strona została przepisana.

zwyczajny przybrani i twarze czernidłem ufarbowane mający, z przeraźliwym hałasem, w te słowa powtarzanym: Kondraty, rubi, wiaży, Koły... wpadłszy do pokoju, w którym ja z żoną i córką przy stoliku siedziałem, między nas kulmi ognia (dawszy), które Opatrznością bozką uniesione w drzewie budynku utkwiły, do mnie samego, żonę i córkę w uprowadzeniu do drugiego pokoju zasłaniającego, powtórnie tak blizko strzelili, że włosy na mojéj głowie zostały naruszone. Przytomnego natenczas urodzonego Łukasza Trzaskowskiego tumult ten zamknięciem drzwi do drugiego pokoju wstrzymać chcącego, za przybiciem gwaltowném tychże drzwi, gdy obaloną na ziemię żonę moją od wymierzonych zasłaniał razów, flintami okrutnie zbili (jako o tém wyraźniéj świadczy obdukcya razów jemu i innym ludziom zadanych, oraz wizya kul w drzewie uwięzłych officione zeznana). Inni pawilon, w którym łóżko okryte było, bronią przebijali, a na ostatek postrzegłszy córkę moją, a żonę wimp. starosty bełzkiego między téjże płci osobami w zalęknieniu stojącą, za uczynionym przez jednego, który ją zapewne znać musiał, okrzykiem w te słowa: „Woźmitie jejo, ona znajet o kondratach,“ jako lwi drapieżni bez względu na płeć i wieku delikatność, między siebie porwali, i tak wysiloną o kilka staj jako znaki utkwione w śniegu, gdzie niegdzie nóg jej, pokazywały, tyrańskim sposobem między końmi wlekli, daléj zaś bez futra i żadnego na przeraźliwe zimno opatrzenia, czyli na saniach, które we wsi widziano, lub inaczéj, uwieźli, wiedzieć dowodnie nie można. Przerażona tak nagłą gwałtownością żona moja, w słabém jeszcze zdrowiu niemąjąca sił zdolnych do ucieczki, ledwie wyczołgawszy się za