nością, nieczującego się na sile do rozpoczęcia długiéj z rodzicami walki, niezdolnego charakterem, ani wychowaniem usposobionego do stanowczego powiedzenia im: — „Co się stało, odstać się nie może” — a odgadniemy łatwo, na czém się ta scena skończyła.
Szczęsny wychowany pieszczotliwie więcéj się obawiał maluczkiego cierpienia, niż wielkiego występku, który miał popełnić opuszczając żonę — osłabł, upadł na duchu, poddał się i na wszystko zezwolił.
— „Cóż miał począć — powiada Chrząszczewski — syn dumnych rodziców, z których nieugiętą wolą, wiedział, że mu walczyć było niepodobna? Wyjąknął więc nakazane mu przyzwolenie, sądząc, że tą uległością zasłoni przynajmniéj żonę swoją od gwałtownych środków przemocy, a może miał nadzieję, że czas dalszy, przewłoka nastręczy mu sposobność przebłagania rodziców.”
W niemniéj przykrém położeniu zostawał i Karol Sierakowski, wspólnik tego, co w Krystynopolu zbrodnią i niegodziwością nazwano; on los swój oparty na łasce pańskiéj, nadzieje przyszłości, zasługi, wszystko mógł utracić przez zbytnią dla wychowańca powierzonego ran powolność.
Oto są słowa, w jakich się on w dalszym ciągu przywiedzionego listu, z postępowania swego tłómaczył:
„O skutku bytności p. starosty bełzkiego nie wiedziałem wcale powróciwszy z Litwy, mam na to dowód w listach dwóch, które tu przyłączam. Były one