subhastę... długów więcej niż włosów na głowie... bo to szalało, waryowało a rachunku nie było za grosz...
— Co asan teraz mówisz, a niby to nie korzystałeś? i nie pomagałeś jak i drudzy? ozwała się panna Karolina ruszając ramionami.
— Moja panno — zawołał z oburzeniem Koniuszy, jeśli kto korzystał to pewnie wy więcej niż my... a czy sprawiedliwie, nie chcę o tym mówić, boś go panna Karolina za nos wodziła i zwodziła poza nosem.
— Milczałbyś! uderzając ręką w stół, ozwała się panna...
Stary, siwy, mężczyzna stojący na uboczu, ruszył ramionami.
— Nie ma tu pono co robić — mruknął, ale kto zasługi opłaci?
— A co, to my czekać będziemy aż tam co kapnie z łaski sukcessorów! zawołał Koniuszy. — Bylibyśmy głupi... ja biorę co napadnę z domu i stajni i jutro mnie tu nie ma. Niech wiatra w polu szukają... E! prawda panno Karolino...
— Nie bardzo ja tu asanu dam gospodarować — ponuro odezwała się kobieta, ja tu przecież z ręki jego byłam gospodynią... nie dam nic wziąść
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.