Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

we wszystkich ekscessach! On wszędzie był pierwszy... A tak do biednego człeka porwać się, a chlasnąć, a skrzywdzić, to mu było jak kawałek chleba z masłem zjeść.
Siwy mężczyzna stojący z boku zbliżył się się do gwarzących.
— Moje państwo — odezwał się spokojnie, jam tu nie dawno, nie znam dobrze jego, ale co was tom dziś się znać nauczył... Wstydzilibyście się umarłego szkalować, z którego łaski żyliście...
— Co to z łaski? odwróciła się panna... albośmy to mu nie służyli wiernie...
— Wiernie! rozśmiał się stary po swojemu, ruszając ramionami... a za nim ze śmiechem i wielu innych powtórzyli — Wiernie!
— Panna mówi o wierności! dodał Koniuszy...
— Plećcie sobie! mnie wszystko jedno — ja o was nie dbam, wstając z fotelu ozwała się z powagą panna Karolina... Ja tu pani póki kogo innego nie będzie...
— A kogo sobie teraz panna za adjutanta wybierze? szepnął, śmiejąc się barczysty Koniuszy... bo już ja nie w łaskach... Zerknął na młodego chłopaczka — Czy Wicuś?
— Mnie tu każdy posłucha! komu każę...