Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

— A to właśnie nad wieczór się stało, proszę pana, jacyś ludzie nieznajomi, rzekł zwolna Szkliński, przybyli z wozem, za wozem prowadząc konie... Na wozie były o to te rzeczy i pieniądze i broń... Tyleśmy dopytać mogli, że panów na weselu miano pozabijać...
— Ale cóż to za jedni, przerwał Zbisław, bo nam konie i wszystko to pokradziono...?
— Kto ich wie co byli za jedni! odparł stary, ja tu mało kogo znam, koniuszy pono rzeczy przyjmował...
— I ślicznieście mnie żałowali! krzyknął Zbisław.
— Jam się tu do niczego nie mięszał — ja obcy... dodał Szkliński.
— A panna Karolka! hę! rzekł grożąc Zbisław.
Ta się uśmiechnęła — Dałbyś pan pokój — jam śpiewała ze strachu przed tą gawiedzią bo wiedziałam że się panu nic nie stanie... a przecież broniłam pańskiej własności.
Głową tylko pokiwał gospodarz... towarzysze rzucili się do stołu, szukając każdy swoich rzeczy i odzieży.