Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Właśnie jednego dnia Starosta chodził prywatissime w płóciennym kitlu po gumnach, a dworscy byli przy robotach różnych i jedna stara gospodyni w bokówce u okna z pończochą na straży postawiona... dosiadywała w pustym dworze... gdy na gościńcu ukazała się kawalkata... oznajmująca gości... Natychmiast bosą dziewczynę z pod pieca od kądziołki wyprawioną sztafetą do jegomości... a panna Jachniewiczówna zdjąwszy okulary, które jej do dalszego patrzenia zawadzały wpatrywała się w przybywających, gdy brama się otworzyła — i dwóch dzielnych jeźdźców na koniach, a za niemi wózek węgierski się wtłoczył z tłumokami i chłopakiem. W czwał podjechali pod ganek, osadzili konie i nuż wołać aby je kto wziął... Ale we dworze jakby wymarło... musieli oddać swojemu chłopcu... Potym zastukali do drzwi, (panna Jachniewiczówna skryła się za parawanik)... poczęli nawoływać, a wreszcie ze śmiechem do koła dwór obchodzić... Wszędzie zastali drzwi pozamykane, nigdzie żywego ducha. — W ogrodzie co żyło pochowało się w krzaki, gdyż taka była instrukcya Starosty, że póki on sam się gościom nie objawi, nikomu nie wolno wyrywać się naprzód, ani narazić na indagacyą. — Obszedłszy dwór jak z loretańskim