śmiechem i krzykiem wtóruje... Przed kościołem kilku w powietrze wypaliło z pistoletów.
Nuż za niemi drudzy, kto głośniej wypali, chłopcy miejscy ze strachu poszli za mur. Mieszczanie z respektem się cofają... wróbli całe stado spłoszone poleciało na tok plebański...
Gospodynie z progów zabierają się do rejterady. — Bo kto zaręczy, że się jakiemu szlachcicowi kula nie zamięszała do pistoletu, a ręka mu nie drgnie i ołowianka nie poleci... gdzie się być nie spodziewała.
Ale otóż już z koni zsiadają przed furtą, a dalej i powozy ciągną...
Stare to jeszcze kolebki na pasach, otóż jest jedna kareta nowa bardzo piękna — stare skarbniczki, wózki, bryki... wszystkiego dosyć...
Bo na szlacheckim weselu im tego więcej a ogon się dłużej ciągnie, tymci lepiej... i do ostatniego podjezdka ze stajni trzeba wydobyć na taką okazyą, choćby nieborak na przewody zdechł.
Dopieroż z kolebek, z karety, z wózków starszyzna się wysadza i rubrony wysuwają jak zarki...
Tu największa ciekawość, tu dramatis persona... panna młoda!!
Miasteczkowa publika aby ją zobaczyć po-
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.