Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

ci ręczę znowu, że na nas tu ze wszech stron skryte patrzą oczy.
— Więc to jakiś dwór zaklęty? zapytał Żubr.
— Co ty chcesz w naszej Polsce, co dwór to obyczaj, każdy sobie wolny. — Wolnoć Tomku w twoim domku i każdy swobody tej używa do syta... nie patrząc co innym do smaku. Trzeba mieć cierpliwość...
Grali tedy jeszcze z pół godziny, poczym w zamku w drzwiach głównych usłyszeli kręcenie kluczem, otworzyły się one. Starosta niby o niczym nie wiedzący, z rękami w kieszeniach, kontusz tabaczkowy, żupan niebieski, buty czarne... ukazał się w progu, stanął zdumiony i zakrzyknął.
— Na miłość Bożą! a to niespodzianka! dawno tu jesteście...
— Szanowny stryjaszku — śmiejąc się zawołał Zbisław... może z godzinę... Stukaliśmy, szukaliśmy jak w lesie, żywa się dusza nie odezwała.
— Jakto może być! otóż to te nasze służby! rzekł rozpaczliwie ręce do góry podnosząc stryj — ja — pacierze mówiąc wyszedłem się przejść troszynę, a te tałałajstwo, mociupanie, porozłaziło się... proszę ja panów... Darujcie, przebaczcie! chodźcie łaskawcy, czym