Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

— A jużcić wypijemy... godzinę czasu mamy...
Poczęli grać, Starosta pomyślał — ale cóż oni mi po tej godzinie zrobią? co? ciekawym? w moim domu!!
Ruszył nieznacznie ramionami.
— Powiedziałeś ludziom żeby koni nie wyprzągali? spytał Zbisław.
— A jakże... tylko je napoją u studni, i obrok zadadzą w workach — za pół godziny będą gotowi...
Chwilę grali w milczeniu, w tym Żubr krzyknął — przegrałeś!
— Otóż tobie masz! stukając o stół szklanką, rzekł Zbisław... trzeba rad nie rad, krakowiaka śpiewać.
Wstał z krzesła, podszedł naprzeciw Starosty, wziął się w boki i zanucił okrutnym basem...

Siedzi kura na grzędzie,
Co to z tego będzie...
Siedzi Starosta za stołem...
Panu Staroście czołem!
Panu Staroście czołem!

powtórzyli oba chórem. Starosta był czerwony jak pąs, chrząkał ale milczał. Popatrzywszy nań Zbisław powoli zwrócił na miejsce i siadł.
— Dawaj karty!