wyszedł, nie było go minut kilka, wóz zaturkotał zachodząc przed ganek.
— No — chwała Bogu, rzekł sobie Starosta — już sobie pojadą i raz od nich wolny będę...
Zjawił się Żubr w progu z ogromną chustą w ręku i czapką pod pachą, mrugnęli na siebie.
— Panie Starosto dobrodzieju — rzekł kłaniając się Zbisław — godzina wybiła.... prosimy o stanowcze słowo.
Jestli jego wola lub nie dopomódz mi do odzyskania żony?
Starosta popatrzał nań i ramionami ruszył. Zbiś powtórzył pytanie.
— Ostatecznie, panie Starosto? Nie! powtóre? nie — potrzecie — nie!
A! no! to dziejże się wola Boża, ja ręce umywam...
Skinął na Żubra który zwolna podszedł z przygotowaną chustą w ręku...
Postrzegłszy to gospodarz, zerwał się szybko i rękami rzucając cofał się zburzony a przelękły ku bocznym drzwiom, Zbisław pochwycił go za ręce i żelaznym uściskiem strzymał.
— Ani pisnąć! zawołał — ani głosu puścić — bo — bo będzie źle! będzie źle!
— Cóż chcecie ze mną zrobić! na miłość
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.