sze matrony i starsi panowie gotują się odprowadzić od ołtarza...
W kruchcie ruch wielki, bo każdyby rad tak stanął, aby się lepiej przypatrzyć wracacającym młodym, co szli przed chwilą wolni a wracają teraz na cały żywot jednym losem związani.
Ale mrok już w kościele, choć na podwórzu jeszcze jasno... i twarzy nie widać, tak że nikt z pewnością powiedzieć nie może czy panna młoda płakała...
Wychodzą już, wychodzą... Szmer, młodzież śpieszy do koni... woźnice się obwołują, że czas zaciągać i z bicza klaskać, aliści — patrz, jeszcze spóźnieni jacyś goście jadą...
Kolebka stara, opylona, koni cztery u niej tęgich ale starych i zhasane okrutnie, znać się spieszyli bardzo... W otwartym powozie widać mężczyznę niemłodego, twarz przeciągła a blada, i obok niego kobietę czarno ubraną, pochyloną w głąb, z głową opartą o poduszki z oczyma zasłoniętemi. Czy w drodze zasłabła?
— Stój! stój — stary wysiadł żywo, korda u boku pomacał, czapkę na głowie umocował, wąsa potarł, na kiju się sparłszy, idzie. Oko w oko spotkał się z weselnym orszakiem: stoi jakby osłupiały, wargi mu drżą,
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.