ale na wszelki wypadek miał i szablę którą zręcznie władał; i pistoletów parę w olstrach i na sznurze przez plecy jeden jeszcze pod ręką... Nie wyglądał wszakże ani na wielkiego wojaka, ani na niebezpiecznego człowieka, bo był mały, drobny, a choć umalowany na ciemno, twarzy nie nadał marsowego wyrazu. — Za to bardzo się w nim było łatwo szpiega domyślać, który wietrzył pole. — Droga do Ogrodzieńca stała pustką... rzadko kto nią się zapuszczał w lasy.
W pierwszej karczemce, w której popasał, zastał Horwat chłopka śniadającego chlebem i słoniną. Przy nim stał konik bez siodła, ale workiem ze strzemionami sznurowemi okryty. — Traf chciał żeby się u niego zaczął rozpytywać o drogę. Dobrze padł, był to bowiem człowiek przez Chrapskiego postawiony tam na straży, który jak tylko posłyszał obcego dopytującego o Opole i Ogrodzieniec... ni to ni owo odpowiedziawszy i zbywszy go mruczeniem, chleb i słoninę za pazuchę schował, dopadł szkapki i pokłusował w las, do drugiej stacyi dając znać iż — przednie straże nieprzyjacielskie nadciągają. Ludzie znużeni długim a próżnym oczekiwaniem, w mgnieniu oka, jeden drugiemu podając wieść, pobiegli aż do Opola...
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.