Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

ludzi. Chciał się w początku bronić, pewien będąc że to Zbisia zasadzka, ale — siła złego, czterech na jednego, i to jeszcze wcale się niespodziewającego. Nim za pistolety mógł chwycić, Chrapski go już trzymał w żelaznych rękach, wołając: — A tuś! a tuś jegomość... Milczeć bo w łeb strzelę...
— Coś za jeden?
— Na miłego Boga — czego chcecie odemnie...
— Coś za jeden i co tu robisz?...
— Dla czego się mam tłumaczyć?
— Mów, bo my wiemy co cię tu prowadzi — ptaszeczku!
Napadnięty tak, gdy mu i mówić nie dawano i sam nie wiedział co odpowiadać, nie rozpoznając w czyje się ręce dostał — obudził jąkaniem się jeszcze większe podejrzenie pan Horwat... Działo się to nie daleko od wsi i zamku, do którego ciągnąć go zaczęto, obstąpiwszy do koła...
Poznał tedy dopiero że to chyba ludzie z Opola być musieli i począł się tłumaczyć że do pani Bożeńskiej jedzie.
— E! he! mnie ty nie oszukasz! rzekł Chrapski... daremne kłamstwo! ja z waszeci prawdy dobędę! My wiemy o waszych zamia-