Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

nego, osmolonego... w ladajakiej opończy wyłażącego z lochu... Chrapski stał mrucząc że temu wszystkiemu wojenne prawa były winne...
Skończyło się śmiechem... nie można wszakże zaprzeczyć iż dowódzca zamkowy straszliwie zawiedziony, wiele od tego wypadku stracił energii, co na dalszy tok naszej historyi wpływ wywarło niemały.
Nim się pan Horwat przebrał i odmył, Domcia z wielką radością pobiegła o nim oznajmić matce. Chociaż przejednana ze Staszkiem p. Bożeńska nigdy go bardzo nie lubiła, można to było poznać i teraz po twarzy, po której przebiegł wyraz jakby nieukontentowania.
— A! wolałabym była żeby nie przyjeżdżał — zawołała żywo — sama możesz to zmiarkować, że nam tu go przyjmować nie wypada... Dopóki rozwodu nie będzie, jesteś zamężna... wszyscy wiedzą, że on się starał o ciebie, ludzie będą pleść...
— Niech sobie plotą — odparła Domcia — niech sobie plotą...
— Przepraszam cię, ja nie chcę żeby na moję Domcię pletli... ja mu tu ani godziny być nie dam...
— Ale moja mamo...
— To nic nie pomoże... nie pozwolę...