Coraz lepiej widać ich było i rozpoznać było można: Joachimek, który jak niegdyś gęsi Rzym ocalił Ogrodzieniec, poznawał już na czele ufca owego z czerwoną kresą przez łeb z którym jadł jajecznicę, ale do tej znajomości wcale się nie myślał przyznawać..... Zdawał się im dowodzić wszystkim a minę miał wesołą jakby na gody jechał. Za nim czereda brzuchatych, chudych różnego wieku ichmościow i ze trzydziestu ludzi nadwornych księżnej Podkanclerzynej, których po barwie jednostajnej poznać było łatwo. Lud był zbrojny we flinty i pałasze...
Podjechali tak pod bramę, a znalazłszy ją zamkniętą... pan Zbisław podniósł głowę, rękę do ust przyłożył i huknął.
— Sam tu! bywaj!
Powtórzył to raz i drugi, naostatek kazał pachołkowi w furtę uderzyć raz i drugi. Chrapski się właśnie namyślał jeszcze co począć miał...
— Ha, no, jużciż mu wyjdę, nie zlęknę go się, nie strzelą przecież nie zapowiedziawszy czego chcą.
Jeszcze w furtę stukano gdy dowódzca załogi powoli wydobył się z ciasnych drzwi górnego piętra wieży i zawołał stając na gzemsie, bo już dawnego wyskoku muru nie było.
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.