Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

da figura palestranta z papierami pod pachą, nieboraczyna szedł, ale drżał... i nisko czapką się kłaniał wszystkim.
— Woźny — czytaj protest i pozwy wręczaj... krzyknął Strukczaszy.
— Ani mi się rusz, chceszli mieć uszy całe! krzyknęli w kilku przyjaciele młodego — Wrzawa się poczęła sroga, szable też już z pochew wyłazić zaczynały, ale co który dobył, to rzucił nazad jakby zmuszony... Strukczaszy stał jabo dąb stuletni nieporuszony, nieulękły. Zoczył o kilka kroków matkę i córkę tulące się do siebie i zwrócił się ku nim.
— Miasto łez i przekleństw winniście mi państwo podziękowanie, żem oto tę ofiarę niewinną ze szpon tego jastrzębia wyrwał w porę — zawołał śmiało. — Nie znacie jeszcze tego ptaszka!! ale ja go znam i znają go strony nasze Hrubieszowskie, a ci co go tam klną lub nań płaczą. Nie stąpił na próg domu, żeby z sobą nieszczęścia nie przyniósł, zwady, krwi, procesu, zabójstwa i zwodzicielstwa... ani mury klasztorne były mu za wysokie...
Podziękujcież mi — albowiem ślub ogłaszam za nieważny. — Woźny czytaj protest!
Za krzykiem już nic słychać nie było,