Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

pytał Zbisław wąsa kręcąc, bo to tu żartów niema, ja się odprawić z niczem nie dam i żonę dostać muszę, bo do niej prawo mam... Zdajecie się na łaskę...
— Za pozwoleniem, odparł Chrapski — my tę sprawę rozumiemy coś inaczej. Kto żonę ma oporną, idzie do konsystorza o nią, do prawa nie do szabli, a kto napastuje czasu powszechnego pokoju ludzi chrześciańskich, tego napaść odpiera jak kto może. Co my też z pomocą Bożą uczyniemy.
— Namyślcie się...
— Myśmy się namyślili... niema co gadać... szmigownice ponabijane...
Zbisław się rozśmiał...
— To mi gracz!... Za tym wojna?
— My jej pierwsi nie rozpoczniemy... rzekł Chrapski zabierając się okno zasuwać.
— Czekaj asindziej, odezwał się Zbisław, poproś na słowo żony mojej, juściż się jej nic nie stanie, ani ją oczyma urzekę gdy przyjdzie pomówić tu ze mną...
— Hm... poczekajcie... rzekł Chrapski i zamyślony powlókł się do zamku.
Dwie nasze panie siedziały czyniąc jakby jakieś przygotowania do podróży w głębi pokojów. Sama pani Bożeńska popłakiwała. Wszedł Chrapski i pokłonił się.