w tym wystąpił opiekun panny, stryj jej pan Bożeński z miną wielce frasobliwą.
— Za pozwoleniem, rzekł — ale tego!! nikt p. Strukczaszemu nie broni protestować ani pozwów na drzwiach przybijać, ani głosić, co mu się podoba... na to są sądy, konsystorze... trybunały... tandem tu coram publico poczynać tak gwałtownie zwadę, hałas... ani nam, ani waszmości nie przystało... Każdy będzie wiedział, co czynić... a my możemy z weselem do domu...
Ruszyło się niby wszystko, starzec spojrzał błagająco na pannę młodą zapłakaną, zmięszaną, stojącą w ślubnym wianku i zasłonie. Panna Domicella, gdyż ją tym imieniem jeszcze nazwać możemy — zadrżała, spotkawszy wejrzenie Strukczaszego, cofnęła się kroków parę, i sparła chwilę na ramieniu matki, potym zwróciła do stryja i żywo coś mu do ucha szeptać poczęła... Stryj pan Bożeński syknął i pochwycił się za głowę... ale Domcia odsunęła się od niego ku matce.
W tym Zbisław przedzierając się przez kupkę otaczającą, zaczął ku niej przybliżać... Domcia niezlękniona wpatrzyła się weń groźno i długo... w oczach jej widać było gniew, dumę, prawie niechęć i pogardę. Ktoby się był takiego wyrazu w oczach młodej żony,
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.