rybakom nakazać aby jak mrok z czołnami przybywali pod sam zamek... Na znak że wszystko się stanie wedle rozkazu we wsi mieli wywiesić na tyczce płachtę białą pod znaną gruszą Maciejową. Już zmierzchało gdy owę bieliznę dopatrzyła pierwsza Domcia i klasnęła w ręce. Ale zaledwie zmierzchać zaczęło ze wszech stron dokoła zamku pozapalano ognie i zrobiło się tak jasno że nie tylko łódź podpływającą, ale by pluskające się ryby dojrzeć było można na rzece... Nie zmięszało to wszakże Osowieckiej, która zażywając tabakę zawyrokowała że oni tych ogni tak długo nie utrzymają, że się pośpią i uciec będzie można... Czekano tedy...
Z wierzchołka narożnej baszty widzieć było jak dwa czołna pana Piotra odbiły od brzegu i puściły się wprost ku zamkowi... Sam pan Piotr był przy rudlu i niby dla połowu krążyć począł na tyłach zamkowych ciągle się zwolna ku brzegowi zbliżając. Straży z tej strony nie było blisko, skupiły się wszystkie przy ogniach, z przodu zamku i po bokach nie pilnując się od Wieprza. Ognia nawet nie było zanieconego tutaj i mrok okrywał szczęściem całą połać od rzeki.
Jak przepowiedziała pani Osowiecka tak się stało, przed północą już powoli stosy się
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.