dopalać zaczęły i ciemniało do koła. Tu i owdzie ktoś gałąź dorzucił, błysło i znowu gruby mrok następował
Nadchodziła chwila stanowcza... Pokoje pozamykano na klucz, pani Osowiecka ze stoczkiem, starsza pani i Domcia puściły się w największym milczeniu schodkami na dół i kurytarzem ku piwnicom. Oprócz trzech kobiet nie było nikogo... Ale klucznica była odważna i znała doskonale lochy... Z nich drzwi żelazem kute otworzywszy weszły po cichuteńku do szyi długiej, zimnej i wilgotnej, którą kawałek jeszcze przeciskać się było trzeba do schodków kamiennych wiodących ku drzwiom wycieczki. — Te stare były, od bardzo dawna nie otwierane i choć klucz zamkowi podołał, dwom drągom kutym wsuniętym dla bezpieczeństwa w mur nie mogły podołać kobiety. Ledwie z największą w świecie trudnością zdołały jeden wysunąć który z łoskotem padł na ziemię, gdy na odgłos ten za furtą poczęto wołać.
— Czujność! baczność! do broni! panowie... Tu się coś dzieje... Hej...
Wrzawa się wszczęła okrutna... Chociaż drzwi były grube i mocne, i o wyłamanie ich obawy mieć nie mogły... co prędzej pośpieszyły na powrót drąg założyć... P. Bożeńska
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.