struchlała, Domcia przeciwnie rozognioną była i gniewną. Umilkły przysłuchując się. Z drugiej strony wrzawa się wszczęła... nawoływano się.
— Co to tam! — Hej! do mnie...
Słychać było szelest kroków, narady...
— Ale powiadam ci... słyszałem stukot podziemny, brzęk jakby co okutego padało...
— Zdało ci się! — gdzież?
— Tu musi być jakieś wyjście... Asindziej wiesz że po zamkach zawsze na rzekę bywały tajne furty do wycieczek...
— Ale co ci się śni? no gdzież?
— Ba! krzaczysko zarosłe...
— Mur i mur, nie ma nic!
— Juści mi się tędy nie wymkną...
— Ale — ale! rzekł inny głos — patrzajno asindziej, tam czołna krążą na rzece, po nocy? to nie bez kozery...
Co? z ogniem i ością na ryby wyjechały? A czemuż ognia nie mają? Ja coś podejrzywam...
— No — to postawić straż i zapalić tu ognia... rzekł drugi wyżej znać stojący...
— Strzeżonego pan Bóg strzeże...
Wszystkie te głosy słyszały kobiety i Osowieckiej łzy się potoczyły z oczów. Projekt
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.