Chrapski tymczasem loszek z ludźmi zawalał i zupełnie do rana ubezpieczył się z tej strony...
Nazajutrz jak dzień chciał chłopak zadzwonić wedle obyczaju na ranną modlitwę, ale żeby licha nie budzić dano pokój. W istocie oblegający którzy całą noc pili i grali przy ogniach nad brzaskiem pospali się, gdzie kto był, pokładszy na ziemi. Dopiero pierwsze blaski słoneczne zbudziły rycerzy i gwar w obozie powstał wielki około śniadania.
W zamku było cicho...
Już słońce dobrze podeszło gdy pan Zbisław znów przed bramą się zjawił z pytaniem. Chrapski mu przyniósł odpowiedź od młodej pani że się poddać nie myślą i żeby, jeśli chce być cały — ruszał z Bogiem...
Zbisław w chwili gdy mu tu podano przez okno z za zasuwy, stał otoczony swoim dworem; Żubr, Barański i Tomaszewski z Dygowskim towarzyszyli mu.
— No — co tu począć! rzekł ruszając ramionami
— Ja podam radę wyczytaną w starych książkach — zawołał Barański, najprostsza rzecz w świecie, stoimy pod bramą, ognia podłożyć pod nią... Gdy padnie, wejdziemy łatwo, uprzątnąwszy hałastrę.
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.