Mężczyzni zaczęli się uśmiechać.
— Niech panowie nie myślą żebym na nich porywać się miała — wiem że rękę mam słabą, ale sobie piersi przebić potrafię...
Zbisław cofnął się na krok.
— Niech Domcia będzie spokojną, odpowiedział poufale i żartobliwie — ja o żadnym kroku któryby aż do naśladowania Lukrecyi mógł być powodem, nie myślę. Szanuję nadto wolą kobiety bym się jej przeciwił... Ale bądź co bądź jesteś pani moją żoną i pojedziesz ze mną albo do Żmurek lub do Wierzchówki... pozwalam wybierać.
Czy pani zemną zechcesz żyć jak żona czy jak nieprzyjaciel... a! to od jej woli i postanowienia zależy... ale jechać trzeba... boś pani żoną a ja mężem, i ja w oczach świata śmiesznością się okryć nie mogę... odwrócił się do matki.
— Niechże pani raczy Domci wytłumaczyć że tu opór się na nic nie zdał... Jeśli potym rozwodu zażąda ze mną... wola jej — ja się sprzeciwić nie myślę, tylko na to nie pozwolę aby ludzie drwili żem się ożenił i żony mi nie dano... Nie — nie! z tego nic nie będzie! Jeśli się pani nie podoba siąść samej do powozu... my ją leciuteńko do niego zaniesiemy, siądzie z nami służąca... Dokąd pa-
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.